119. Jak łania 120. jak mi dobrze 121. Jak wielki jest Bóg 122. Jam dzieckiem Twym 123. Jam jest twój Bóg 124. Jam niegodzien Panie 125. Jeden jest tylko Pan 126. Jedno Słowo Twe 127. jedyny Pan, prawdziwy Bóg 128. Jest jedno Ciało 129. Jest w sercu moim 130. Jestem tak wdzi ęczny 131. Jestem tu by wielbi ć 132. Jeste ś blisko mnie 133.

1 2018-04-24 08:35:31 magdalenamagdalena O krok od uzależnienia Nieaktywny Zarejestrowany: 2018-01-22 Posty: 66 Temat: czy przyszedl do mnie Bog?witam. w wielkim co sie stalo i jak to zinterpretowac... otoz ostatnimi czasy czulam wielka ouste w srodku, brak sensu i taki wewnetrzny strach i niepokoj... trwalo to dlugo raz sie nasilalo a raz nie... od okolo soboty zaczelam czytac w internecie o Bogu, zyciu po smierci itp... poprostu szukalam sensu. wczoraj w poludnie chce nawrocic sie do Boga ze on musi istniec... duzo czytalam w internecie i z Janem Pawlem 2 i papiezem Franciszkiem przed snem... filmiki z papiezami to nagle poczulam spokoj. jakby opuscil mnoe ten lek ktory mi towaezyszyl przez tak dlugi czas... powiedzialam wtedy 'Boze ufam tobie, przyjdz do mnie'. potem przed zasnieciem zmowilam Ojcze Nasz i zasnelam. w nocy snilo mi sie chlopak zabral mnie do hiszpani. szlismy plaza i byla to najpieknoejsza plaza jaka w zyciu widzialam.... bylo na niej malo ludzi i bardzo dziwilo mnie to i mojego chlopaka ze zazwyczaj takie piekne plaze sa tak zaludnione wszedzie opalaja sie ludzie ze nogi postawic... po spacerze na plazy pojechalismy do motelu w ktorym mielismy spac i jak wyszlismy z samochodu to stal ksiadz i przywitalismy nim i dal mi taka czapke dalam mu buziaki 3 i poszlam do motelu. w motelu ludzie mowili ze powinnam dac mu jakis pieniazek za czapke wiec znalazlam euro w portfely i poszlam mu dac ale juz go nie znalazlam... sen sie tez skonczyl... jak to interpretowac.. czy przyszedl do nnie Bog ? czy poprostu za duzo tego dnia czytalam? tak plaza w kazdym razie bylam niesamowita ... 2 Odpowiedź przez Medulla 2018-04-24 08:40:10 Medulla Tajemnicza Lady Nieaktywny Zarejestrowany: 2018-04-22 Posty: 89 Odp: czy przyszedl do mnie Bog? Tak, przyszedł do Ciebie Bóg. Zostałaś świętą. Możesz się cieszyć. "Żadne drzewo nie wzrośnie do nieba, jeśli jego korzenie nie sięgają do piekła." Carl Gustav Jung 3 Odpowiedź przez magdalenamagdalena 2018-04-24 08:41:03 magdalenamagdalena O krok od uzależnienia Nieaktywny Zarejestrowany: 2018-01-22 Posty: 66 Odp: czy przyszedl do mnie Bog? Medulla napisał/a:Tak, przyszedł do Ciebie Bóg. Zostałaś świętą. Możesz się to zart? 4 Odpowiedź przez balin 2018-04-24 09:08:30 balin Ban na dubel konta Nieaktywny Zarejestrowany: 2017-05-11 Posty: 4,041 Odp: czy przyszedl do mnie Bog?A gdzie Bóg? 5 Odpowiedź przez magdalenamagdalena 2018-04-24 09:32:19 magdalenamagdalena O krok od uzależnienia Nieaktywny Zarejestrowany: 2018-01-22 Posty: 66 Odp: czy przyszedl do mnie Bog? balin napisał/a:A gdzie Bóg?pod postacia ksiedza? 6 Odpowiedź przez Summerka 2018-04-24 09:33:20 Ostatnio edytowany przez Summerka (2018-04-24 09:45:28) Summerka Gość Netkobiet Odp: czy przyszedl do mnie Bog? magdalenamagdalena napisał/a:witam. w wielkim co sie stalo i jak to zinterpretowac... otoz ostatnimi czasy czulam wielka ouste w srodku, brak sensu i taki wewnetrzny strach i niepokoj... trwalo to dlugo raz sie nasilalo a raz nie... od okolo soboty zaczelam czytac w internecie o Bogu, zyciu po smierci itp... poprostu szukalam sensu. wczoraj w poludnie chce nawrocic sie do Boga ze on musi istniec... duzo czytalam w internecie i z Janem Pawlem 2 i papiezem Franciszkiem przed snem... filmiki z papiezami to nagle poczulam spokoj. jakby opuscil mnoe ten lek ktory mi towaezyszyl przez tak dlugi czas... powiedzialam wtedy 'Boze ufam tobie, przyjdz do mnie'. potem przed zasnieciem zmowilam Ojcze Nasz i zasnelam. w nocy snilo mi sie chlopak zabral mnie do hiszpani. szlismy plaza i byla to najpieknoejsza plaza jaka w zyciu widzialam.... bylo na niej malo ludzi i bardzo dziwilo mnie to i mojego chlopaka ze zazwyczaj takie piekne plaze sa tak zaludnione wszedzie opalaja sie ludzie ze nogi postawic... po spacerze na plazy pojechalismy do motelu w ktorym mielismy spac i jak wyszlismy z samochodu to stal ksiadz i przywitalismy nim i dal mi taka czapke dalam mu buziaki 3 i poszlam do motelu. w motelu ludzie mowili ze powinnam dac mu jakis pieniazek za czapke wiec znalazlam euro w portfely i poszlam mu dac ale juz go nie znalazlam... sen sie tez skonczyl... jak to interpretowac.. czy przyszedl do nnie Bog ? czy poprostu za duzo tego dnia czytalam? tak plaza w kazdym razie bylam niesamowita ...Modlitwa poparta głęboka wiarą przynosi odczuwałaś przez dłuższy czas wewnętrzny niepokój a modlitwa ci pomogła, to się módl. Z czego ten niepokój wynika? Może nad tym się skup?Wołasz Boga; on często schodzi po kryjomuI puka do drzwi twoich, aleś rzadko w MickiewiczPS Jeśli miałabym interpretować twój sen, to świadczy o tym, że się pogubiłaś. Niby odczuwasz szczęście a masz przeczucie jakbyś musiała za nie zapłacić, a tego nie zrobiłaś we właściwy sposób. 7 Odpowiedź przez magdalenamagdalena 2018-04-24 09:42:41 Ostatnio edytowany przez magdalenamagdalena (2018-04-24 09:47:42) magdalenamagdalena O krok od uzależnienia Nieaktywny Zarejestrowany: 2018-01-22 Posty: 66 Odp: czy przyszedl do mnie Bog? Summerka napisał/a:magdalenamagdalena napisał/a:witam. w wielkim co sie stalo i jak to zinterpretowac... otoz ostatnimi czasy czulam wielka ouste w srodku, brak sensu i taki wewnetrzny strach i niepokoj... trwalo to dlugo raz sie nasilalo a raz nie... od okolo soboty zaczelam czytac w internecie o Bogu, zyciu po smierci itp... poprostu szukalam sensu. wczoraj w poludnie chce nawrocic sie do Boga ze on musi istniec... duzo czytalam w internecie i z Janem Pawlem 2 i papiezem Franciszkiem przed snem... filmiki z papiezami to nagle poczulam spokoj. jakby opuscil mnoe ten lek ktory mi towaezyszyl przez tak dlugi czas... powiedzialam wtedy 'Boze ufam tobie, przyjdz do mnie'. potem przed zasnieciem zmowilam Ojcze Nasz i zasnelam. w nocy snilo mi sie chlopak zabral mnie do hiszpani. szlismy plaza i byla to najpieknoejsza plaza jaka w zyciu widzialam.... bylo na niej malo ludzi i bardzo dziwilo mnie to i mojego chlopaka ze zazwyczaj takie piekne plaze sa tak zaludnione wszedzie opalaja sie ludzie ze nogi postawic... po spacerze na plazy pojechalismy do motelu w ktorym mielismy spac i jak wyszlismy z samochodu to stal ksiadz i przywitalismy nim i dal mi taka czapke dalam mu buziaki 3 i poszlam do motelu. w motelu ludzie mowili ze powinnam dac mu jakis pieniazek za czapke wiec znalazlam euro w portfely i poszlam mu dac ale juz go nie znalazlam... sen sie tez skonczyl... jak to interpretowac.. czy przyszedl do nnie Bog ? czy poprostu za duzo tego dnia czytalam? tak plaza w kazdym razie bylam niesamowita ...Modlitwa poparta głęboka wiarą przynosi odczuwałaś przez dłuższy czas wewnętrzny niepokój a modlitwa ci pomogła, to się módl. Z czego ten niepokój wynika? Może nad tym się skup?Wołasz Boga; on często schodzi po kryjomuPS Jeśli miałabym interpretować twój sen, to świadczy o tym, że się pogubiłaś. Niby odczuwasz szczęście a masz przeczucie jakbyś musiała za nie zapłacić, a tego nie zrobiłaś we właściwy sposób. I puka do drzwi twoich, aleś rzadko w MickiewiczJestem chipochondryczka... wiecznie zadreczam sie o swoje zdrowie i ile pozyje jeszcze. codziennie mysle o smierci swojej bliskich zalobach i nicosci po smierci... wczorajsza modlitwa pomogla... potem mialam ten sen wstalam rano spokojniejszaEdit: Summerka a czy sama wierzysz w Boga?Czy wierzysz, ze ten znak to byl od niego znak? 8 Odpowiedź przez Summerka 2018-04-24 09:49:18 Summerka Gość Netkobiet Odp: czy przyszedl do mnie Bog? magdalenamagdalena napisał/a:Jestem chipochondryczka... wiecznie zadreczam sie o swoje zdrowie i ile pozyje jeszcze. codziennie mysle o smierci swojej bliskich zalobach i nicosci po smierci... wczorajsza modlitwa pomogla... potem mialam ten sen wstalam rano spokojniejszaSama widzisz, odpowiedź jest w tobie samej. Nie szkoda czasu na zadręczanie się takimi myślami? Może lepiej zająć się realnym życiem? ( A i tak uważam, ze to nie jest właściwa przyczyna, może spotkało cię jakieś wydarzenie, które wycisnęło piętno i nie umiesz sobie dać z nim rady) 9 Odpowiedź przez magdalenamagdalena 2018-04-24 09:56:43 magdalenamagdalena O krok od uzależnienia Nieaktywny Zarejestrowany: 2018-01-22 Posty: 66 Odp: czy przyszedl do mnie Bog? Summerka napisał/a:magdalenamagdalena napisał/a:Jestem chipochondryczka... wiecznie zadreczam sie o swoje zdrowie i ile pozyje jeszcze. codziennie mysle o smierci swojej bliskich zalobach i nicosci po smierci... wczorajsza modlitwa pomogla... potem mialam ten sen wstalam rano spokojniejszaSama widzisz, odpowiedź jest w tobie samej. Nie szkoda czasu na zadręczanie się takimi myślami? Może lepiej zająć się realnym życiem? ( A i tak uważam, ze to nie jest właściwa przyczyna, może spotkało cię jakieś wydarzenie, które wycisnęło piętno i nie umiesz sobie dać z nim rady)zaczelo sie kiedy moj tata zachorowal i nie wiedzieli co mu jest okazalo sie ze cukrzyca.. ma powiklania pocukrzycowe nie czuje koniuszkow palcow u rak i stop. musze z nim chodzic po lekarzach bo mieszkamy za gramica po angielsku a mama tylko troche... moje siostry nie nim za bardzo chodzic i mi pomagac bo ojciec cale zycie pil i nam dokuczal ... 10 Odpowiedź przez Summerka 2018-04-24 10:00:42 Ostatnio edytowany przez Summerka (2018-04-24 10:06:20) Summerka Gość Netkobiet Odp: czy przyszedl do mnie Bog? napisał/a:Summerka a czy sama wierzysz w Boga?Czy wierzysz, ze ten znak to byl od niego znak?Rozpoczęłaś poszukiwania i znalazłaś je w modlitwie. Sen jest tylko odbiciem stanu umysłu, nie szukaj w nim sensu. Jako osoba wierząca nie przypisuję specjalnych wartości snom. Realne życie jest dużo ważniejsze, choć nie ukrywam, że lubię sny interpretować:)Jeśli szukasz znaków, to ich nie znajdziesz albo inaczej będziesz myślała, że to są jakieś znaki. Poczytaj ci są do czegoś potrzebne, do czego?Edit: rozumiem trochę twoje przeżycia, sama rok temu opiekowałam się taką osobą, nie tak bliską jak ojciec, ale też długo nie mogłam dojść do siebie. 11 Odpowiedź przez magdalenamagdalena 2018-04-24 10:04:39 magdalenamagdalena O krok od uzależnienia Nieaktywny Zarejestrowany: 2018-01-22 Posty: 66 Odp: czy przyszedl do mnie Bog? Summerka napisał/a: napisał/a:Summerka a czy sama wierzysz w Boga?Czy wierzysz, ze ten znak to byl od niego znak?Rozpoczęłaś poszukiwania i znalazłaś je w modlitwie. Sen jest tylko odbiciem stanu umysłu, nie szukaj w nim sensu. Jako osoba wierząca nie przypisuję specjalnych wartości snom. Realne życie jest dużo ważniejsze, choć nie ukrywam, że lubię sny interpretować:)Jeśli szukasz znaków, to ich nie znajdziesz albo inaczej będziesz myślała, że to są jakieś znaki. Poczytaj ci są do czegoś potrzebne, do czego?zeby tak w 100% ueierzyc w Boga... czuje sie taka pusta duchowo... nie ciesza mnie juz nowe buty spodnie czy nowy samochod chce innych wartosci... chcialabym duchowo sie jakos rozwinac 12 Odpowiedź przez Summerka 2018-04-24 10:08:10 Ostatnio edytowany przez Summerka (2018-04-24 10:10:02) Summerka Gość Netkobiet Odp: czy przyszedl do mnie Bog? magdalenamagdalena napisał/a:zeby tak w 100% ueierzyc w Boga... czuje sie taka pusta duchowo... nie ciesza mnie juz nowe buty spodnie czy nowy samochod chce innych wartosci... chcialabym duchowo sie jakos rozwinacTo normalne, że teraz cię nic nie cieszy. Potrzeba czasu na zregenerowanie sił. 13 Odpowiedź przez magdalenamagdalena 2018-04-24 10:31:07 magdalenamagdalena O krok od uzależnienia Nieaktywny Zarejestrowany: 2018-01-22 Posty: 66 Odp: czy przyszedl do mnie Bog?Wiem, ale zal mi czesto ojca widze jak sie meczy z ta choroba... szkoda mi tez ze moje siostry nie pomagaly mi za bardzo jak je prosilam i mowily ze mama powinna sie nic opiekowac i z nim po lekarzach chodzic bo jak cale zycie pil i nam dokuczal to mama od niego nie odeszla i to bym jej wybor i teraz ona powinna sie z nim meczyc... do tego doszly moje przemyslenia na temat zycia ze co za sens jak potem wszystko sie konczy... potem zaczelam sie bac smierci przerazala mnie tak jak wczoraj sie pomodlilam to bylo mi lepiej. Dzisiaj pojde do kosciola sie pomodlic... Dzieki summerka. Lubie te forum... podziwiac czasami jakie madre osoby tu sa... takie madre zyciowo... sama tez chcialabym taka byc. 14 Odpowiedź przez gojka102 2018-04-24 11:23:55 gojka102 Przyjaciółka Forum Nieaktywny Zarejestrowany: 2011-11-28 Posty: 8,605 Wiek: 30+(dokładnie nie pamiętam:)) Odp: czy przyszedl do mnie Bog? Jesli wierzysz w boga to tak możesz ten sen tłumaczyć. Tylko czasem wśród mroku,straszy i krąży wokół zamyślony marabut, w lepkich błotach błądzący ptakLecz dzień lęki wymiecie,wiec spokojnie możecie drzwiami trzasnąć i zasnąć gdy "dobranoc" powiemy wam 15 Odpowiedź przez poziomy 2018-04-25 21:13:22 poziomy Powoli się zadomawiam Nieaktywny Zarejestrowany: 2017-10-31 Posty: 57 Odp: czy przyszedl do mnie Bog? wiele rodzajów wrażliwości w człowieku. jeden z nich domagał się załagodzenia. to chyba często spotykane uczucia, pustka, przygnębienie i brak sensu. moim zdaniem szkodliwym długofalowym działaniom trzeba przeciwstawiać inne pozytywne równoważące długofalowe działania. mam tu na myśli to, że dobrze by było dla Ciebie by świat, który do tej pory nie przynosił Ci głębokiego poczucia sensu zastąpić światem w którym ten sens istnieje. potrzeba wiary w Boga to już bardzo dużo, w zasadzie nie trzeba więcej na początek by wybudować na tym w pełni szczęśliwe mądre życie. co myślisz o tym magdalenamagdalena by poszukać jakiejś społeczności religijnej, która podtrzyma Twój płomyk ? może rozmowa z kimś wierzącym ? inną rzeczą na którą chciałbym zwrócić Twoją uwagę jest to byś nie oczekiwała specjalnych znaków dla siebie byś mogła uwierzyć w 100 %. to jest bardzo nie bezpieczne bo co wtedy gdy tych znaków nie będzie ? buduj swoją wiarę tak byś nie potrzebowała niczego więcej niż to co zostało dane nam wszystkim. jeżeli tak łagodząco podziałał na Ciebie przykład papieży jak cudownie będzie musiał zadziałać przykład kogoś znacznie większego. zachęcam Cię podobnie jak Summerka do czytania Pisma Świętego a zwłaszcza analizowania nauk Chrystusa. 16 Odpowiedź przez I_see_beyond 7176 2018-04-26 02:21:02 Ostatnio edytowany przez I_see_beyond 7176 (2018-04-26 02:28:36) I_see_beyond 7176 Gość Netkobiet Odp: czy przyszedl do mnie Bog? Mam dylemat, co powiedzieć, kiedy słyszę takie historie (trochę trollowy wątek, ale może się mylę ). Jeśli jest się człowiekiem wierzącym, to oczywiście można takie doświadczenia interpretować jako kontakt duchowy. Może niektórzy doznają takich objawień, tego absolutnie nie wyśmiewam czy kwestionuję, ale miewam wątpliwości, czy tak się rzeczywiście dzieje (jak widać sama człowiekiem głębokiej wiary nie jestem, ale nie odrzucam istnienia świata duchowego). Myślę, że kiedy człowiek bardzo cierpi (mam na myśli szczególnie wewnętrzne cierpienie), to wtedy jego mózg tak działa, że widzi i słyszy różne rzeczy, doszukuje się ukrytego znaczenia w przypadkowych zdarzeniach, snach, itd.. To może być stres wynikający z traumatycznych doświadczeń (tak jak u autorki). Osobną kwestią są oczywiście choroby Jeśli ty, autorko, trollem jednak nie jesteś, a znajdujesz ukojenie w modlitwie i religii, to idź tą drogą. Nie wiem, ale jak pamięcią sięgam, przypominam sobie dziecięca, ufną modlitwę do Boga. Jestem bardzo wdzięczna moim rodzicom za tę lekcję wiary i prowadzenie mnie do Jezusa. Za pokazanie drogi do kościoła na niedzielną Eucharystię, roraty, różaniec. Dłużyły mi się te modlitwy, jak innym dzieciom, ale z drugiej strony pociągały.

Autorstwa Wang Chenga, prowincja Hebei Jako wyznawca Pana Jezusa Chrystusa, byłem prześladowany przez rząd Komunistycznej Partii Chin. Rząd uznał moją „przestępczą” wiarę w Pana Jezusa za powód do tego, by częstokroć nękać mnie i utrudniać mi życie. Władze nakazały nawet aktywowi partyjnemu z mojej wsi często nachodzić mnie w domu i wypytywać o moje praktyki religijne. W 1998 roku przyjąłem dzieło Boga Wszechmogącego w dniach ostatecznych. Kiedy usłyszałem słowa wypowiedziane osobiście przez Stwórcę, poczułem uniesienie i poruszenie, jakich nawet nie jestem w stanie opisać. Zachęcony Bożą miłością, podjąłem postanowienie: bez względu na wszystko, będę podążał za Bogiem Wszechmogącym do samego końca. W tamtym czasie z entuzjazmem uczestniczyłem w spotkaniach i głosiłem ewangelię, czym ponownie zwróciłem na siebie uwagę rządu KPCh. Tym razem prześladowania ze strony władz były gorsze niż kiedykolwiek wcześniej. Stały się na tyle dokuczliwe, że nie byłem w stanie normalnie praktykować wiary we własnym domu i zmuszony byłem go opuścić, aby móc wypełniać swe obowiązki. W roku 2006 byłem odpowiedzialny za działania związane z drukiem książek zawierających Boże słowa. Na nieszczęście, pewnego razu podczas transportu książek kilkoro braci i sióstr i kierowca z firmy drukarskiej zostali zatrzymani przez policję KPCh. Skonfiskowano wszystkie dziesięć tysięcy egzemplarzy książki „Słowo ukazuje się w ciele” znajdujące się w ciężarówce. Później kierowca wydał kilkanaścioro braci i sióstr, którzy jedno po drugim byli osadzani w areszcie. Zdarzenie to wywołało duże poruszenie w dwóch prowincjach i bezpośredni nadzór nad sprawą objęły władze centralne. Kiedy rząd KPCh odkrył, że to ja byłem przywódcą, nie szczędzono kosztów i wykorzystano zbrojne siły policyjne, by przeprowadzić dochodzenie na wszystkich obszarach związanych z moją pracą. Skonfiskowano dwa samochody i jedną furgonetkę firmy drukarskiej, z którą współpracowaliśmy, a ponadto władze przywłaszczyły sobie należące do tej firmy 65 500 juanów, nie licząc trzech tysięcy juanów zabranych braciom i siostrom, którzy tamtego dnia byli w ciężarówce. Ponadto policjanci dwukrotnie przeszukali moje mieszkanie. Za każdym razem wyważali drzwi kopniakiem, niszczyli moje rzeczy i wywracali cały dom do góry nogami. Byli gorsi niż zgraja bandytów! Potem, ponieważ rząd KPCh nie był w stanie mnie znaleźć, zatrzymano wszystkich moich sąsiadów, przyjaciół i krewnych, i przesłuchiwano ich, by dowiedzieć się, gdzie przebywam. Aby uniknąć aresztowania i prześladowań ze strony KPCh, musiałem schronić się w domu mieszkającego daleko krewnego. Nigdy bym nie pomyślał, że usiłująca mnie aresztować policja KPCh będzie mnie tropić tak daleko od domu. A jednak trzeciej nocy po moim przybyciu do domu krewnego, grupa około stu funkcjonariuszy, złożona z jednostki z mojej miejscowości wspartej przez lokalną policję kryminalną i zbrojne siły policyjne, otoczyła dom, w którym się schroniłem, i zaczęła dokonywać aresztowań wszystkich moich krewnych. Otoczyło mnie kilkunastu uzbrojonych policjantów, którzy mieli broń wycelowaną w moją głowę i krzyczeli: „Nie ruszaj się, bo zginiesz!”. Chwilę później kilku funkcjonariuszy rzuciło się na mnie, usiłując skuć mi ręce z tyłu kajdankami. Wyciągnęli moją prawą rękę ponad rami, a lewą wykręcili mi za plecy, zapamiętale szarpiąc ją do góry. Kiedy wciąż nie udawało im się mnie skuć, nacisnęli kolanem na moje plecy i szarpali jeszcze mocniej, aż moje dłonie w końcu znalazły się dostatecznie blisko siebie. Koszmarny, przeszywający ból był nie do zniesienia, ale bez względu na to, jak głośno krzyczałem „Nie wytrzymam tego!”, policjanci w ogóle nie reagowali i jedyne, co mogłem zrobić, to modlić się do Boga, by dał mi siłę. Zabrali mi 650 juanów, a potem wypytywali mnie, gdzie kościół trzyma pieniądze, żądając ode mnie, bym oddał im wszystkie fundusze kościoła. Byłem bardzo wzburzony i pomyślałem ze wzgardą: „Nazywają się »Policją Ludową« i »strażnikami ludzkiego życia i majątku«, a jednak powodem, dla którego wysłali tylu funkcjonariuszy tak daleko, aby mnie aresztować, jest nie tylko utrudnienie dzieła Bożego, ale także przywłaszczenie sobie kościelnych funduszy! Ta niegodziwa instytucja cierpi na niezaspokojoną żądzę pieniądza. Zachodzą w głowę, jak zdobyć kolejne środki finansowe, i nie cofną się przed niczym. Któż wie, jakich niecnych czynów dopuścili się w pogoni za pieniędzmi lub jak wielu niewinnym ludziom zrujnowali życie, by się wzbogacić?”. Im dłużej o tym myślałem, tym większa złość mnie ogarniała, i przyrzekłem sobie, że prędzej umrę, niż zdradzę Boga. Przysięgłem sobie, że będę walczyć z tymi demonami do samego końca. Gdy jeden z funkcjonariuszy zauważył, że ze złością wpatruję się w nich w milczeniu, podszedł do mnie i dwukrotnie uderzył w twarz. Moje usta obrzmiały i zaczęły obficie krwawić. Nikczemnym policjantom to jednak nie wystarczyło, więc zaczęli mnie wyzywać i wściekle kopać po nogach, aż upadłem na podłogę. Gdy tak leżałem, kopali mnie jak piłkę, aż w końcu, sam nie wiem kiedy, straciłem przytomność. Ocknąłem się już w samochodzie jadącym do mojej miejscowości. Skuli mnie olbrzymim stalowym łańcuchem, który łączył mój kark z kostkami, tak że nie byłem w stanie usiąść prosto, lecz musiałem siedzieć zwinięty w pozycji płodowej, spoglądając pod nogi a jako wątły punkt oparcia służyły mi klatka piersiowa i głowa. Na widok mojego cierpienia, funkcjonariusze zaczęli rechotać, mówiąc z przekąsem „Zobaczmy, czy twój Bóg cię teraz uratuje!” i rzucając inne upokarzające uwagi. Wyraźnie zrozumiałem, że traktują mnie w ten sposób, ponieważ wierzę w Boga Wszechmogącego. Było dokładnie tak, jak Bóg powiedział w Wieku Łaski: „Jeśli świat was nienawidzi, wiedzcie, że znienawidził mnie wcześniej niż was” (J 15:18). Im bardziej mnie upokarzali, tym wyraźniej widziałem ich demoniczną istotę jako wrogów Boga i ich złą, nienawidzącą Boga naturę, co sprawiło, że gardziłem nimi jeszcze bardziej. Jednocześnie wciąż wołałem do Boga, modląc się: „Dobry Boże Wszechmogący! W tym, że pozwoliłeś, abym został schwytany przez policję, z pewnością zawierają się Twoje dobre intencje; jestem gotowy Ci się podporządkować. Dzisiaj, mimo że moje ciało cierpi ból, jestem gotów trwać przy świadectwie o Tobie, by zawstydzić tego starego diabła. Nie podporządkuję mu się pod żadnym pozorem. Modlę się, byś dał mi wiarę i mądrość”. Gdy skończyłem się modlić, pomyślałem o tym fragmencie Bożych słów: „Ucisz się we Mnie, gdyż Ja jestem twoim Bogiem, Waszym jedynym Odkupicielem. Musicie przez cały czas uciszać swoje serca, żyć we Mnie; Ja jestem twoją skałą, waszym oparciem” (Rozdział 26 „Wypowiedzi Chrystusa na początku” w księdze „Słowo ukazuje się w ciele”). Boże słowa dały mi jeszcze większą siłę i determinację. Bóg suwerennie panuje nad wszystkimi rzeczami i życie oraz śmierć człowieka są w Jego rękach. Ciesząc się niezawodnym wsparciem Boga Wszechmogącego, nie miałem się czego obawiać! Miałem teraz nową wiarę i ścieżkę praktyki i byłem przygotowany, by stawić czoła czekającym mnie okrutnym torturom. Powrót do mojej rodzinnej miejscowości trwał 18 godzin i straciłem rachubę, jak wiele razy zemdlałem z bólu, ale żaden z tych policyjnych bandytów nie okazał nawet cienia zainteresowania. Kiedy w końcu dotarliśmy na miejsce, było po drugiej w nocy. Czułem się tak, jakby krew w moim ciele zakrzepła – ramiona i nogi miałem opuchnięte i zdrętwiałe i nie mogłem się poruszać. Usłyszałem, jak jeden z policjantów mówi: „Chyba nie żyje”. Jeden z nich złapał za stalowy łańcuch i szarpnął nim do dołu z wielką siłą, sprawiając, że karbowane krawędzie wbiły się w moje ciało. Wytoczyłem się z samochodu i po raz kolejny zemdlałem z bólu. Policjanci kopali mnie tak długo, aż się ocknąłem, a potem wrzeszczeli: „Cholera! Próbujesz udawać trupa, co? Jak tylko odpoczniemy, dostaniesz za swoje!”. Potem siłą zaciągnęli mnie do celi w bloku śmierci, a na odchodne powiedzieli: „Załatwiliśmy tę celę specjalnie dla ciebie”. Gdy wciągali mnie do celi, kilku więźniów wybudziło się ze snu i tak bardzo wystraszyłem się ich paskudnych spojrzeń, że zaszyłem się w kącie, bojąc się poruszyć. Czułem się tak, jakbym znalazł się w piekle na ziemi. O świecie pozostali osadzeni zebrali się wokół mnie i patrzyli na mnie tak, jakbym był jakimś kosmitą. Nagle rzucili się na mnie i tak strasznie się wystraszyłem, że przykucnąłem na podłodze. Zamieszanie obudziło herszta więźniów w tej celi. Ledwie na mnie spojrzał i powiedział zimnym tonem: „Róbcie z nim, co chcecie, tylko nie zatłuczcie go na śmierć”. Osadzeni zareagowali na jego słowa tak, jakby były cesarskim edyktem. Ruszyli na mnie, by mnie pobić. Pomyślałem: „Teraz mam za swoje. Policjanci wsadzili mnie do celi śmierci, by więźniowie wykonali za nich czarną robotę – z premedytacją posyłają mnie na śmierć”. Byłem straszliwie przerażony i bezradny. Mogłem tylko powierzyć swoje życie Bogu i zaakceptować Jego planowe działania. Gdy już pogodziłem się z tym, że mnie pobiją, stało się coś nieprawdopodobnego. Usłyszałem, jak ktoś głośno krzyczy „Stać!”. Herszt więźniów podbiegł do mnie, podniósł mnie z ziemi i wpatrywał się we mnie tak długo, że wydawało mi się, że trwało to kilka minut. Byłem tak przerażony, że nawet nie odważyłem się odwzajemnić spojrzenia. „Co porządny facet taki jak ty robi w takim miejscu?” – zapytał. Gdy usłyszałem, jak do mnie mówi, przyjrzałem mu się i zdałem sobie sprawę, że był to znajomy mojego przyjaciela, którego poznałem dawno temu. On zaś zwrócił się do pozostałych osadzonych, mówiąc: „Ten człowiek jest moim przyjacielem. Jeśli ktoś go dotknie, będzie miał ze mną do czynienia!”. Następnie szybko wyszedł z celi, żeby kupić mi posiłek, i pomógł mi załatwić różne przybory toaletowe i artykuły codziennego użytku, które będą mi potrzebne w więzieniu. Później już żaden z pozostałych więźniów nie odważył się mnie zaczepiać. Wiedziałem, że wszystko, co się zdarzyło, było przejawem miłości Boga, i że to Bóg wszystko tak mądrze zaaranżował. Pierwotny zamysł policjantów był taki, że więźniowie będą mnie torturować bez litości, ale nie przyszło im do głowy, że Bóg zadziała poprzez herszta więźniów, by pomóc mi udaremnić ich plan. Byłem wzruszony do łez i mogłem tylko w sercu wychwalać Boga i wołać do Niego: „Dobry Boże! Dziękuję, że okazałeś mi swoje miłosierdzie! To Ty przyszedłeś mi z pomocą i sprawiłeś, że mój znajomy zaopiekował się mną, gdy byłem najbardziej przerażony, bezradny i słaby, pozwalając mi w ten sposób być świadkiem Twoich uczynków. To Ty mobilizujesz wszystkie rzeczy, by Ci służyły, tak aby ci, którzy w Ciebie wierzą, mogli na tym skorzystać”. W tamtej chwili moja wiara w Boga jeszcze się wzmocniła, ponieważ osobiście doświadczyłem Jego miłości. Mimo że zostałem wrzucony w paszczę bestii, Bóg mnie nie opuścił. Czegóż miałem się obawiać, skoro Bóg był przy mnie? Mój znajomy pocieszał mnie, mówiąc: „Nie smuć się. Bez względu na to, co zrobiłeś, nie mów im ani słowa, choćby cię mieli zabić. Ale musisz się psychicznie przygotować. Wiedz, że skoro wsadzili cię tutaj, do grupy więźniów oczekujących na egzekucję, to nie wypuszczą cię tak łatwo”. Słysząc słowa mojego znajomego, poczułem jeszcze wyraźniej, że Bóg prowadzi mnie w każdej chwili i to on przemawia przez mojego współwięźnia, aby ostrzec mnie przed tym, co ma nastąpić. W pełni przygotowałem się psychicznie i w duszy przyrzekłem sobie, że bez względu na to, jak te demony będą mnie torturować, nigdy nie zdradzę Boga! Następnego dnia pojawiło się kilkunastu uzbrojonych policjantów, którzy wyciągnęli mnie z aresztu niczym więźnia na egzekucję i wywieźli w jakieś odległe miejsce na prowincji. Budynek, do którego mnie przywieźli, znajdował się na terenie otoczonym wysokim murem. Miał rozległy dziedziniec i strzeżony był przez uzbrojonych po zęby policjantów. Na tabliczce na głównych drzwiach napisane było „Ośrodek szkolenia psów policyjnych”. W każdym pokoju pełno było rozmaitych narzędzi tortur. Wyglądało na to, że przywieźli mnie do jednego z tajnych ośrodków przesłuchań i tortur prowadzonych przez rząd KPCh. Gdy rozejrzałem się dookoła, włosy stanęły mi dęba i zacząłem trząść się ze strachu. Nikczemni funkcjonariusze kazali mi stać nieruchomo na środku dziedzińca, a potem wypuścili ze stalowej klatki cztery ogromne, groźnie wyglądające psy, wskazali na mnie i wydali rozkaz tej dobrze wyszkolonej, policyjnej sforze: „Bierz go!”. Psy natychmiast rzuciły się na mnie niczym wataha wilków. Byłem tak przerażony, że mocno zacisnąłem powieki. Zaczęło mi dzwonić w uszach, a w głowie poczułem pustkę – kołatała w niej tylko jedna myśl: „Boże! Proszę, ocal mnie!”. Nieustannie błagałem Boga o pomoc i po mniej więcej dziesięciu minutach czułem tylko, że psy łapią zębami za moje ubranie. Największy z nich stanął na tylnych łapach, opierając się o moje ramiona, obwąchał mnie, a potem polizał po twarzy, ale mnie nie ugryzł. Nagle przypomniałem sobie biblijną opowieść, w której prorok Daniel, został wrzucony do jamy wygłodniałych lwów za to, że czcił Boga, ale zwierzęta nie zrobiły mu krzywdy. Bóg był z nim i zesłał anioła, by zamknął paszcze lwom. Nagle wezbrała we mnie głęboka wiara wielkiej, która rozproszyła w moim sercu wszelki lęk. Miałem mocne przekonanie, że wszystko jest zaaranżowane przez Boga, a życie i śmierć człowieka są w Jego rękach. Poza tym, gdybym za swoją wiarę w Boga miał zostać zagryziony na śmierć przez wściekłe psy i umrzeć jako męczennik, byłby to dla mnie wielki zaszczyt i wcale bym nie narzekał. Gdy uwolniłem się od strachu przed śmiercią i byłem gotów oddać swoje życie, by nieść świadectwo o Bogu, po raz kolejny doświadczyłem wszechmocy i cudownych uczynków Boga. Tym razem policjanci podbiegli do psów i w totalnym ataku szału zaczęli histerycznie krzyczeć: „Bierz go! Bierz go!”. A jednak zdawało się, że te doskonale wyszkolone zwierzęta nagle przestały rozumieć polecenia swoich panów. Delikatnie podgryzały moje ubranie, lizały mnie po twarzy, a potem się rozbiegły. Niektórzy policjanci starali się zatrzymać psy i zmusić je, by jeszcze raz mnie zaatakowały, ale zwierzęta nagle się przestraszyły i rozproszyły we wszystkie strony. Gdy policjanci zobaczyli, co się dzieje, nie posiadali się ze zdumienia i mówili: „Ale dziwne, żaden z tych psów nie chce go ugryźć!”. Nagle przypomniały mi się następujące słowa Boga: „Serce i duch człowieka są w ręku Boga; Bóg ma też oko na wszystko, co dzieje się w ludzkim życiu. Bez względu na to, czy w to wierzysz czy nie, wszystkie bez wyjątku rzeczy, tak żywe, jak i martwe, będą przemieszczać się, zmieniać, odnawiać i znikać zgodnie z Bożym zamysłem. W ten właśnie sposób Bóg sprawuje kontrolę nad wszystkimi rzeczami” („Bóg jest źródłem ludzkiego życia” w księdze „Słowo ukazuje się w ciele”). „Bóg stworzył wszystkie rzeczy i sprawia, że całe stworzenie dostaje się pod Jego panowanie i poddaje się mu. Będzie rozkazywał wszystkim rzeczom, aby wszystkie one znalazły się w Jego rękach. Całe stworzenie Boga, włączając zwierzęta, rośliny, człowieka, góry i rzeki oraz jeziora – wszystko musi dostać się pod Jego panowanie. Wszystkie rzeczy w niebiosach i na ziemi muszą dostać się pod jego panowanie” („Sukces i porażka zależą od ścieżki, którą idzie człowiek” w księdze „Słowo ukazuje się w ciele”). Na podstawie własnego doświadczenia przekonałem się, że w prawdziwym życiu wszystkie rzeczy – bez względu na to, czy są żywe, czy nieożywione – podlegają zarządzeniom Boga i poruszają się oraz zmieniają stosownie do Jego myśli. Zaatakowany przez sforę policyjnych psów, byłem w stanie wyjść bez szwanku, ponieważ Bóg Wszechmogący zamknął im pyski i sprawił, że nie ważyły się mnie ugryźć. Byłem całkowicie przekonany, że stało się to dzięki niezmiernej mocy Boga i że Bóg objawił mi jeden ze swoich cudownych uczynków. Czy to bandyci z policji, czy ich wyszkolone psy, wszyscy musieli się poddać władzy Boga. Nikt nie może się postawić ponad suwerennością Boga. Bez wątpienia wpadłem w diabelskie łapy rządu KPCh i doświadczyłem próby podobnej do tej, jakiej poddany był prorok Daniel, dlatego że Bóg uczynił wyjątek i wywyższył mnie oraz obdarzył swoją łaską. Doświadczywszy wszechmocnych uczynków Boga, zacząłem w Niego wierzyć jeszcze mocniej i przyrzekłem walczyć z diabłem do samego końca. Przysięgłem, że będę wierzył w Boga i wielbił Go na wieki oraz przynosił Mu chwałę i cześć! Gdy policjantom nie udało się osiągnąć pożądanego celu przy użyciu specjalnie do tego wyszkolonych psów, zabrali mnie do pokoju przesłuchań. Powiesili mnie za kajdanki na ścianie i od razu poczułem rozdzierający ból nadgarstków, jakby ręce miały mi się oderwać od ciała. Duże krople potu zaczęły spływać mi po twarzy. Ale ci bandyci jeszcze nie skończyli i zaczęli zasypywać mnie kopniakami i uderzeniami. Gdy mnie bili, warczeli ze złością: „Zobaczmy, czy twój Bóg cię teraz uratuje!”. Bili mnie na zmianę – gdy jeden się zmęczył, zastępował go kolejny. Katowali mnie tak długo, aż od stóp do łów pokryty byłem siniakami i ranami, z których obficie płynęła krew. Tej nocy nie zdjęli mnie ze ściany i nie pozwalali mi zamknąć oczu. Kazali mnie pilnować dwóm swoim podwładnym wyposażonym w paralizatory. Kiedy tylko zamykałem oczy, razili mnie prądem, żebym nie zasnął. Torturowali mnie tak przez całą noc. Jeden z nich, gdy mnie bił, spojrzał na mnie świdrującym wzrokiem i krzyknął: „Kiedy pobiją cię tak, że zemdlejesz, wówczas ja pobiję cię tak, że znowu się ockniesz!”. Dzięki oświeceniu od Boga dokładnie wiedziałem, co się dzieje: szatan starał się wykorzystywać wszystkie możliwe rodzaje tortur, by sprawić, że zdradzę swoje ideały. Mieli torturować mnie tak długo, aż złamią mojego ducha i stracę kontrolę nad swoimi władzami umysłowymi, a wtedy być może wyjawię informacje, na których im zależało. Mogliby wtedy aresztować wybranych ludzi Boga, zakłócić dzieło Boga Wszechmogącego w dniach ostatecznych i zagrabić majątek Kościoła Boga Wszechmogącego, aby samemu się wzbogacić – takie były rozpasane ambicje ich zwierzęcej natury. Zacisnąłem zęby i wytrzymałem ból. Przyrzekłem sobie, że nie pójdę z nimi na kompromis, choćby miało to oznaczać, że będę tak wisieć do śmierci. Następnego dnia o świcie ciągle nic nie wskazywało, że zdejmą mnie ze ściany, a ja byłem już całkowicie wyczerpany; czułem, że wolałbym już raczej umrzeć i brakowało mi siły woli, by dalej żyć. Mogłem tylko wołać do Boga o pomoc, modląc się: „Boże! Wiem, że zasługuję na cierpienie, ale moje ciało jest takie słabe i naprawdę długo już nie wytrzymam. Dopóki jeszcze oddycham i jestem świadomy, pragnę cię poprosić, byś zabrał moją duszę z tego świata. Nie chcę stać się judaszem i Cię zdradzić”. Właśnie wtedy, gdy byłem na krawędzi załamania, Boże słowa po raz kolejny oświeciły mnie i poprowadziły: „»Przyjść dzisiaj w ciele to jak wpaść do jaskini tygrysów«. Słowa te oznaczają, że przychodząc obecnie na ziemię, stawia On czoła jeszcze większym niż wcześniej niebezpieczeństwom. Ten etap Bożego dzieła zakłada bowiem przyjście Boga w ciele, a ponadto narodziny w miejscu zamieszkania wielkiego, czerwonego smoka. Rzeczywistość, której stawia czoła, to noże, strzelby, pałki i kije; rzeczywistość, której stawia czoła, to pokusa; rzeczywistość, której stawia czoła, to tłumy ludzi o twarzach zdradzających mordercze zamiary. Cały czas grozi Mu to, że Go zabiją” („Dzieło i wejście (4)” w księdze „Słowo ukazuje się w ciele”). Bóg jest najwyższym władcą całego stworzenia – nieprawdopodobnym upokorzeniem było już to, że, aby nas zbawić, zstąpił pośród najgłębiej skażonych ludzi, ale oprócz tego musiał jeszcze znosić wszelkie możliwe prześladowania ze strony rządu KPCh. Cierpienie, jakiego doznaje Bóg, naprawdę jest ogromne. Jeśli Bóg wytrzymał cały ten ból i cierpienie, dlaczego ja nie mogłem poświęcić się dla Niego? Jedynym powodem, dla którego jeszcze żyłem, była Boża ochrona i opieka, bez których ta demoniczna banda już dawno zamęczyłaby mnie na śmierć. Mimo że w tej jaskini demonów owe potwory wykorzystały wszystkie metody, jakie miały na podorędziu, by zadawać mi okrutne tortury, to jednak Bóg był ze mną i za każdym razem, gdy przetrwałem kolejną rundę tortur, byłem świadkiem Jego cudownych uczynków, jak również Jego zbawienia i ochrony. Pomyślałem: „Bóg tyle dla mnie zrobił. Jak powinienem pocieszyć Jego serce? Skoro Bóg dał mi dzisiaj tę okazję, powinienem dalej żyć dla Niego!”. W tej właśnie chwili Boża miłość ponownie obudziła moje sumienie i w głębi serca poczułem, że muszę zadowolić Boga bez względu na wszystko. Powiedziałem sobie: „Cierpienie wraz z Chrystusem jest dla mnie zaszczytem!”. Widząc, że wciąż nie mam zamiaru mówić i nie błagam o litość, i bojąc się, że mogę umrzeć w tym ośrodku, nie wyjawiwszy żadnych informacji, co naraziłoby ich na gniew ich przełożonych, nikczemni policjanci przestali mnie bić. Następnie powiesili mnie na ścianie za kajdanki i zostawili w takiej pozycji na dwie doby. Panował wtedy przejmujący chłód. Byłem przemoczony do suchej nitki, moje ubranie było zbyt cienkie i nie zapewniało żadnej ochrony, a na dodatek nie jadłem od kilku dni, więc dokuczały mi zimno i głód – naprawdę nie mogłem już tego dłużej wytrzymać. Gdy byłem już na krawędzi załamania, ta banda policyjnych oprychów postanowiła wykorzystać moją słabość, by uknuć kolejny przebiegły spisek: sprowadzili psychologa, by spróbował zrobić mi pranie mózgu. Powiedział: „Jesteś jeszcze młody i masz na utrzymaniu swoje dzieci i swoich rodziców. Gdy cię tu przywieziono, twoi współwyznawcy, a zwłaszcza przywódcy twojego kościoła, nie okazali najmniejszego zainteresowania twym losem, jednak ty jesteś gotów cierpieć za nich. Nie sądzisz, że jesteś trochę naiwny? Ci policjanci nie mieli innego wyjścia jak tylko cię torturować…”. Słuchając jego kłamstw, pomyślałem sobie: „Czy gdyby moi bracia i siostry przyszli tu mnie odwiedzić, nie byłoby to równoznaczne z oddaniem się w ręce policji? Mówisz to tylko po to, by mnie oszukać, by zasiać niezgodę między mną a moimi braćmi i siostrami oraz sprawić, że źle zrozumiem Boga, będę Go obwiniał i Go porzucę. Nie dam się na to nabrać!”. Następnie przynieśli mi jedzenie i picie, próbując przypodobać mi się tą udawaną wielkodusznością. W obliczu nagłej „dobroci” tych bandytów, moje serce jeszcze bardziej zbliżyło się do Boga, ponieważ wiedziałem, że jest to chwila mojej największej słabości, a szatan jest gotów zaatakować, kiedy tylko nadarza się okazja. Moje doświadczenia podczas tych kilku ostatnich dni pozwoliły mi przejrzeć istotę rządu KPCh. Bez względu na to, jak udawał dobroć czy troskę, jego niegodziwa, reakcyjna i demoniczna istota pozostawała bez zmian. Szatańska strategia „doprowadzenia do przemiany poprzez pełne miłości współczucie” jedynie bardziej obnażyła głębię zdradliwego i kłamliwego usposobienia tego diabła. Bogu niech będą dzięki za to, że doprowadził mnie do przejrzenia przebiegłego spisku szatana. Psycholog ostatecznie niczego nie osiągnął, więc pokręcił głową i powiedział: „Nic z niego nie wyciągnę. Jest uparty jak osioł. To beznadziejny przypadek!”, po czym, zniechęcony, wyszedł. Gdy zobaczyłem, jak szatan ucieka pokonany, moje serce ogarnęła radość nie do opisania. Gdy ci nikczemni policjanci zauważyli, że łagodna taktyka nie przynosi oczekiwanych rezultatów, natychmiast ujawnili swoją prawdziwą naturę, po raz kolejny wieszając mnie na ścianie na cały dzień. Tej nocy, gdy tak wisiałem trzęsąc się z zimna, a ręce bolały mnie tak bardzo, jakby miały oderwać się od reszty ciała, w malignie myślałem, że rzeczywiście mogę tego nie przetrwać. Właśnie wtedy do pokoju weszło kilku funkcjonariuszy i znowu zacząłem się zastanawiać, jakiego rodzaju tortury zastosują wobec mnie tym razem. Ogarnięty słabością, po raz kolejny pomodliłem się do Boga, mówiąc: „Boże, wiesz, że jestem słaby i naprawdę nie mogę już tego wytrzymać. Proszę, zabierz moje życie już teraz. Wolałbym umrzeć, niż stać się judaszem i Cię zdradzić. Nie pozwolę na to, by przebiegły spisek tych demonów się powiódł!”. Policjanci wymachiwali swoimi pałkami, które miały prawie metr długości, a potem zaczęli uderzać mnie nimi w kolana i kostki. Bijąc mnie, niektórzy z nich zanosili się szaleńczym śmiechem, a inni próbowali mnie skusić, mówiąc: „Czyżbyś był masochistą? Nie popełniłeś żadnego poważnego przestępstwa, nikogo nie zamordowałeś ani niczego nie podpaliłeś. Po prostu powiedz nam, co wiesz, i ściągniemy cię z tej ściany”. Kiedy dalej milczałem, wpadli we wściekłość i zaczęli wrzeszczeć: „Czy myślisz, że wszyscy policjanci, którzy stoją teraz przed tobą, są niekompetentni? Przesłuchiwaliśmy niezliczonych więźniów z bloku śmierci i wszyscy przyznawali się do winy, nawet jeśli nie zrobili nic złego. Gdy każemy im mówić, zaczynają mówić. Czemu myślisz, że jesteś inny?”. Kilku z nich podeszło potem do mnie i zaczęli wykręcać mi nogi i boleśnie szczypać w talię, aż cały byłem pokryty sińcami. W niektórych miejscach szczypali mnie tak mocno, że aż leciała krew. Ponieważ wisiałem na tej ścianie już tak długo, byłem bardzo osłabiony, przez co ból wywołany ich bezprzykładnym biciem nasilił się do tego stopnia, że pragnąłem umrzeć. W tamtej chwili byłem kompletnie załamany – nie byłem w stanie już dłużej tego wytrzymać i w końcu zalałem się łzami. Gdy tak płakałem, w mojej głowie zalęgły się zdradliwe myśli: „Może po prostu powinienem im coś powiedzieć? Jeśli tylko nie sprowadzi to kłopotów na moich braci i moje siostry, a jedynie mnie oskarżą lub zostanę stracony, to niech tak będzie!”. Kiedy nikczemni policjanci zobaczyli, że płaczę, zanieśli się śmiechem i, bardzo zadowoleni z siebie, mówili: „Gdybyś już wcześniej coś powiedział, nie musielibyśmy cię tak bić”. Zdjęli mnie ze ściany i kazali mi położyć się na podłodze. Dali mi trochę wody i pozwolili chwilę odpocząć. Potem wzięli zawczasu przygotowane długopis i papier, i szykowali się do spisywania mojego zeznania. Gdy już miałem paść ofiarą kuszenia szatana i byłem o krok od zdradzenia Boga, Boże słowa po raz kolejny wyraźnie rozbrzmiały w mojej głowie: „Nie ulituję się więcej nad tymi, którzy nie dają Mi ani joty lojalności w chwilach udręki, bo Moja łaska jest ograniczona. Co więcej, nie lubuję się w nikim, kto Mnie kiedyś zdradził, a jeszcze mniej utożsamiam się z tymi, którzy wyprzedają dobra swoich przyjaciół. Oto jest Moje usposobienie, bez względu na to, kim taka osoba może być. Muszę powiedzieć wam: każdy, kto łamie Mi serce nie otrzyma mojej łaski po raz drugi, a każdy, kto jest Mi wierny, na zawsze pozostanie w Moim sercu” („Przygotuj dostatecznie wiele dobrych uczynków dla swego przeznaczenia” w księdze „Słowo ukazuje się w ciele”). W słowach Boga zobaczyłem Jego usposobienie, które nie toleruje wykroczeń, jak również zrozumiałem konsekwencje zdradzenia Boga. Zdałem też sobie sprawę z własnej buntowniczości. Moja wiara w Boga była o wiele za słaba, nie miałem żadnego rzeczywistego zrozumienia Boga, a tym bardziej nie byłem Mu prawdziwie posłuszny. Będąc kimś takim, niechybnie zdradziłbym Boga. Pomyślałem o tym, jak Judasz zdradził Jezusa za marne trzydzieści srebrników, i o tym, jak ja sam byłem w tej chwili gotów zdradzić Boga za odrobinę spokoju i wytchnienia. Gdyby nie oświecenie Bożych słów, które pojawiło się w odpowiednim czasie, stałbym się jednym ze zdrajców Boga i byłbym potępiony po wsze czasy! Zrozumiawszy wolę Boga, pojąłem, że Bóg zorganizował wszystko w najlepszy możliwy sposób. Pomyślałem: „Jeśli Bóg zezwoli na moje cierpienie lub na moją śmierć, jestem gotów się podporządkować i złożyć moje życie w ręce Boga. To nie ode mnie zależy decyzja. Dopóki oddycham, muszę robić wszystko, by zadowolić Boga i trwać przy świadectwie o Nim”. W tamtej chwili przyszedł mi na myśl kościelny hymn: „Moja głowa może pęknąć i może popłynąć krew, ale nie można stracić zapału ludu Bożego. Boże napomnienia spoczywają na sercu, postanawiam upokorzyć szatana” („Pragnę ujrzeć dzień chwały Boga” w książce „Podążaj za Barankiem i śpiewaj nowe pieśni”). Gdy nuciłem sobie ten hymn w duszy, moja wiara ponownie się umocniła i postanowiłem, że gdybym miał umrzeć, to umrę dla Boga. Bez względu na wszystko, nie mogę ulec temu staremu diabłu, rządowi KPCh. Widząc, że leżę na podłodze i się nie ruszam, nikczemni policjanci zaczęli mnie kusić, mówiąc: „Czy warto tak cierpieć? Dajemy ci tu szansę, byś zrobił coś dobrego. Powiedz nam wszystko, co wiesz. Nawet jeśli nic nie powiesz, mamy zeznania świadków i dowody, które wystarczą, by cię skazać”. Widząc, jak te żarłoczne demony próbują sprawić, bym zdradził Boga i wydał braci i siostry, rujnując tym samym Boże dzieło, nie mogłem już powstrzymać gotującej się we mnie wściekłości i krzyknąłem do nich: „Jeśli już wszystko wiecie, to chyba nie ma sensu mnie przesłuchiwać. Nawet gdybym wiedział wszystko, i tak nic nigdy bym wam nie powiedział!”. Funkcjonariusze odkrzyknęli z wściekłością: „Jeśli się nie przyznasz, zamęczymy cię na śmierć! Nie myśl, że wyjdziesz stąd żywy! Potrafiliśmy zmusić do mówienia wszystkich tych więźniów z bloku śmierci, myślisz, że jesteś twardszy od nich?”. Odpowiedziałem w następujący sposób: „Teraz, gdy jestem waszym więźniem, nie planuję wyjść stąd żywy!”. Jeden z policjantów ruszył na mnie bez słowa i kopnął mnie prosto w brzuch. Bolało tak bardzo, że miałem wrażenie, iż moje wnętrzności popękały. Widząc to, pozostali funkcjonariusze ruszyli na mnie i bili mnie tak długo, aż znowu straciłem przytomność… Kiedy się ocknąłem, zobaczyłem, że znów mnie powiesili, ale tym razem wisiałem jeszcze wyżej. Cały byłem opuchnięty i nie mogłem mówić, ale ponieważ Bóg mnie chronił, w ogóle nie odczuwałem bólu. Tamtej nocy większość funkcjonariuszy sobie poszła, a czwórka, której powierzono zadanie pilnowania mnie, zasnęła głębokim snem. Nagle moje kajdanki w cudowny sposób się otworzyły i opadłem lekko na podłogę. W tamtej chwili odzyskałem świadomość i od razu pomyślałem o tym, jak Piotr został ocalony przez anioła Pana, gdy był uwięziony. Łańcuchy opadły z rąk Piotra, a żelazna brama jego celi sama się otworzyła. To, że tak jak Piotr mogłem doświadczyć cudownych uczynków Boga, było wielkim wywyższeniem i łaską od Niego. Natychmiast uklęknąłem na podłodze i odmówiłem modlitwę dziękczynną do Boga: „Dobry Boże! Dziękuję Ci za łaskę i troskliwą opiekę. Dziękuję Ci za to, że nieustannie nade mną czuwasz. Gdy moje życie wisiało na włosku i groziła mi śmierć, potajemnie mnie strzegłeś. To Twoja wielka moc chroniła mnie i pozwoliła mi po raz kolejny być świadkiem twoich cudownych uczynków i wszechmocnej suwerenności. Gdybym sam tego nie doświadczył, nigdy bym nie uwierzył, że dzieje się to naprawdę!”. Przez moje cierpienie po raz kolejny byłem świadkiem Bożego zbawienia. Byłem głęboko poruszony i poczułem wszechogarniające ciepło. Chciałem opuścić to miejsce, ale byłem tak poraniony, że nie mogłem się ruszyć, więc po prostu zasnąłem na podłodze i dopiero o świcie policjanci obudzili mnie kopniakami. Gdy zobaczyli, że leżę na podłodze, zaczęli się między sobą kłócić, próbując ustalić, który z nich ściągnął mnie na ziemię. Każdy z czwórki funkcjonariuszy, którzy mieli pilnować mnie tamtej nocy, utrzymywał, że nie ma kluczyków do kajdanek. Podeszli do kajdanek i wpatrywali się w nie w osłupieniu – każdy z nich po kolei je oglądał, ale nie mogli znaleźć żadnego pęknięcia. Zapytali mnie, w jaki sposób kajdanki się otworzyły, a ja odpowiedziałem: „Same się otworzyły!”. Nie uwierzyli mi, ale w sercu wiedziałem, że to, co się stało, było przejawem wielkiej mocy Boga i jednym z Jego cudownych uczynków. Później, gdy zobaczyli, że jestem tak słaby, iż w każdej chwili mogę umrzeć, nikczemni policjanci nie odważyli się powiesić mnie z powrotem, więc wybrali inną formę dręczenia. Zaciągnęli mnie do innego pokoju i kazali mi usiąść na krześle tortur. Metalowa klamra zaciskała moją głowę i kark, a nogi i ramiona miałem przywiązane tak mocno, że nie byłem w stanie się poruszyć nawet na milimetr. W sercu modliłem się do Boga, mówiąc: „Boże! Wszystko podlega Twojej kontroli. Przeszedłem już kilka prób, w których znalazłem się na krawędzi śmierci, a teraz powierzam Ci siebie po raz kolejny. Jestem gotów współpracować z Tobą, aby trwać przy świadectwie o Tobie i upokorzyć szatana”. Gdy skończyłem się modlić, poczułem spokój i opanowanie, a lęk zupełnie mnie opuścił. Jeden z funkcjonariuszy włączył wtedy zasilanie, a jego podwładni patrzyli z zapartym tchem, czekając, aż porazi mnie prąd. Kiedy zobaczyli, że w ogóle nie reaguję, poszli sprawdzić połączenie. Ponieważ wciąż nic się nie działo mogli tylko patrzeć na siebie z niedowierzaniem. W końcu jeden z nich powiedział: „Może któryś z przewodów w krześle nie łączy”. Gdy to powiedział, podszedł do mnie i kiedy tylko dotknął mnie ręką, wydał przeraźliwy krzyk – został porażony prądem tak mocno, że odrzuciło go metr do tyłu i upadł na podłogę, wyjąc z bólu. Gdy kilkunastu pozostałych funkcjonariuszy zobaczyło, co się stało, wszyscy śmiertelnie się przestraszyli i w pośpiechu wybiegli z pokoju. Jeden z nich był tak przerażony, że poślizgnął się i wywrócił na podłogę. Minęła dłuższa chwila, zanim dwóch policjantów przyszło mnie rozwiązać, drżąc ze strachu, że ich też porazi prąd. W ciągu pół godziny, jakie spędziłem przywiązany do krzesła, ani przez moment nie czułem przepływu prądu elektrycznego. Czułem się tak, jakbym siedział na normalnym krześle. Po raz kolejny byłem świadkiem wielkiej mocy Boga i zyskałem głębokie poczucie Jego cudowności i dobroci. Nawet gdybym stracił wszystko, co mam, włączając w to moje życie, tak długo, jak Bóg był ze mną, miałem wszystko, czego potrzebuję. Po tym zdarzeniu nikczemni policjanci zabrali mnie z powrotem do aresztu. Cały pokryty byłem ranami, zadrapaniami i sinikami, a moje ramiona i nogi były potwornie opuchnięte – byłem zupełnie wycieńczony i nie mogłem nawet stanąć, usiąść ani jeść. Znajdowałem się na krawędzi załamania. Gdy współwięźniowie z mojej celi w bloku śmierci dowiedzieli się, że nikogo nie wydałem, spojrzeli na mnie inaczej i powiedzieli z uznaniem: „My tylko udajemy odważnych, ale ty jesteś prawdziwym bohaterem!”. Doszło do tego, że rywalizowali ze sobą, kto da mi jedzenie i coś do ubrania… Gdy nikczemni policjanci zobaczyli, jakie dzieło wykonał we mnie Bóg, nie odważyli się dalej mnie torturować, a nawet zdjęli kajdanki z moich rąk i nóg. Od tamtego czasu już nikt nie miał odwagi mnie przesłuchiwać. Policja wciąż jednak nie dała za wygraną i aby uzyskać ode mnie informacje na temat kościoła, podżegała innych osadzonych, by sprawili, że się poddam. Funkcjonariusze podburzali innych więźniów, mówiąc: „Tych, którzy wierzą w Boga Wszechmogącego, należy bić!”. Jednakże ku ich zaskoczeniu, jeden z osadzonych, który siedział za morderstwo, powiedział: „Nigdy nie zrobię tego, o co prosicie. Nie tylko ja go nie pobiję, ale nie zrobi tego nikt w tej celi! Wszyscy siedzimy tutaj, bo ktoś nas wydał. Gdyby wszyscy byli tak lojalni jak on, nikt z nas nie zostałby skazany na śmierć”. Inny z moich współwięźniów powiedział: „Zostaliśmy aresztowani, ponieważ każdy z nas zrobił coś potwornego. Zasługujemy na cierpienie. Ale ten facet tylko wierzy w Boga i nie popełnił żadnego przestępstwa, a jednak torturowaliście go tak, że własna matka by go nie poznała!”. Każdy z więźniów po kolei wyrażał swój sprzeciw wobec niesprawiedliwości, jaka mnie spotkała. Widząc, co się dzieje, policjanci nie chcieli, by sytuacja wymknęła się spod kontroli, więc, załamani i przygnębieni, nic już nie powiedzieli. W tamtej chwili pomyślałem o następującym fragmencie z Biblii: „Serce króla jest w rękach Jahwe jak rzeki wód: zwraca je, gdziekolwiek zechce” (Prz 21:1). Będąc świadkiem tego, jak Bóg sprawił, iż moi współwięźniowie przyszli mi z pomocą, byłem głęboko przekonany, że wszystko to jest dziełem Boga, a moja wiara w Niego jeszcze się umocniła. Kiedy ta strategia się nie powiodła, owi nikczemni policjanci uknuli jeszcze inny plan. Tym razem kazali naczelnikowi aresztu przydzielić mi najbardziej wyczerpujące prace: każdego dnia musiałem wykonać dwa pełne zwoje papierowych pieniędzy. Papierowe pieniądze to element chińskiego zwyczaju polegającego na tym, że ludzie palą pieniądze jako ofiarę dla zmarłych przodków. Jeden zwój papierowych pieniędzy wykonany jest z połączonych 1600 arkuszy folii aluminiowej i 1600 arkuszy łatwopalnego papieru. Wyznaczone mi normy były dwukrotnie wyższe niż w przypadku pozostałych współwięźniów, a ponieważ moje ramiona i nogi bolały mnie wtedy tak bardzo, że niemal nie byłem w stanie niczego podnieść ani utrzymać w dłoni, nie mogłem wyrobić swojej normy, nawet gdybym miał pracować przez całą noc. Policjanci wykorzystali to jako pretekst do tego, by wymierzać mi rozmaite kary cielesne. Zmuszali mnie do brania zimnych pryszniców przy minus dwudziestu stopniach Celsjusza; kazali mi pracować do późna albo pełnić wartę, wskutek czego nocami nigdy nie spałem dłużej niż trzy godziny. Jeśli przez dłuższy czas nie byłem w stanie wyrobić normy, spędzali wszystkich więźniów z mojej celi, wyprowadzali nas na dziedziniec, otaczali z bronią w ręku i kazali nam kucać z rękami założonymi z tyłu głowy. Gdy ktoś nie był w stanie utrzymać tej pozycji, razili go pałką elektryczną. Ci nikczemnicy robili wszystko, co w ich mocy, aby pozostali więźniowie znienawidzili mnie i zaczęli dręczyć. W obliczu tej sytuacji mogłem tylko zwrócić się do Boga w modlitwie: „Dobry Boże, wiem, że ci niegodziwi policjanci prowokują pozostałych więźniów, aby ci mnie znienawidzili i zaczęli torturować, żebym Cię zdradził. Jest to duchowa wojna! Boże! Bez względu na to, jak pozostali osadzeni będą mnie traktować, jestem gotów podporządkować się Twoim ustaleniom i planowym działaniom i modlę się, byś dał mi determinację, abym zniósł to cierpienie. Pragnę trwać przy świadectwie o Tobie!”. Po raz kolejny byłem potem świadkiem Bożych uczynków. Osadzeni w bloku śmierci nie tylko mnie nie znienawidzili, ale nawet zorganizowali w moim imieniu strajk, żądając, by funkcjonariusze o połowę zmniejszyli mi normę. Ostatecznie policja nie miała innego wyjścia, jak tylko przystać na żądania więźniów. Mimo że policjanci musieli zmniejszyć mi normę o połowę, wciąż mieli w zanadrzu inne metody. Kilka dni później w celi pojawił się nowy „więzień”. Był dla mnie bardzo miły, kupował mi wszystko, czego potrzebowałem, załatwiał mi jedzenie, pytał, jak się czuję, ale także wypytywał mnie o to, dlaczego zostałem aresztowany. Na początku nie widziałem w tym nic podejrzanego i powiedziałem mu, że wierzę w Boga i zostałem aresztowany za drukowanie materiałów religijnych. Wypytywał mnie o szczegóły mojej działalności związanej z drukiem książek i gdy zobaczyłem, jak ciągle zasypuje mnie pytaniami, zacząłem czuć się nieswojo i pomodliłem się do Boga: „Dobry Boże, wszyscy otaczający nas ludzie oraz wszystkie rzeczy i sytuacje wokół nas istnieją, bo Ty na to pozwoliłeś. Jeśli ten człowiek jest donosicielem przysłanym przez policję, proszę, byś ujawnił mi jego prawdziwą tożsamość”. Gdy skończyłem się modlić, trwałem w milczeniu przed obliczem Boga i przypomniał mi się fragment Jego słów: „W Mej obecności pozostańcie cisi i żyjcie zgodnie z Mym słowem, a w duchu zaprawdę pozostaniecie uważni i wykorzystacie umiejętność rozróżniania. Gdy szatan przybędzie, natychmiast będziecie potrafili mieć się przed nim na baczności i wyczujecie jego nadejście; w waszym duchu pojawi się prawdziwy niepokój” (Rozdział 19 „Wypowiedzi Chrystusa na początku” w księdze „Słowo ukazuje się w ciele”). Ciągle rozmyślałem nad pytaniami zadawanymi mi przez tego rzekomego „nowego więźnia” i zdałem sobie sprawę, że wszystkie dotyczyły dokładnie tego, czego chciała dowiedzieć się ode mnie policja. W tamtej chwili poczułem się tak, jakbym zbudził się ze snu: był to kolejny spisek nikczemnych policjantów, a ów człowiek był donosicielem. Ów „więzień” zauważył, że nagle stałem się małomówny, i zapytał mnie, czy dobrze się czuję. Odpowiedziałem, że czuję się świetnie, a potem, stanowczo i z poczuciem słuszności, powiedziałem: „Pozwól, że oszczędzę ci kłopotów i powiem ci, że tracisz czas. Nawet gdybym wiedział wszystko, i tak nic bym ci nie powiedział!”. Wszyscy pozostali osadzeni pochwalili moje zachowanie, mówiąc: „Wszyscy moglibyśmy się uczyć od was, wierzących. Naprawdę macie charakter!”. Donosiciel nie wiedział, co ma na to odpowiedzieć, i ulotnił się dwa dni później. Przetrwałem w tym areszcie rok i osiem miesięcy. Mimo że ci policyjni oprawcy robili wszystko, co możliwe, by utrudnić mi życie, Bóg sprawił, że zaopiekowali się mną więźniowie z bloku śmierci. Ich herszt został później przeniesiony i więźniowe wybrali mnie na jego miejsce. Gdy ktokolwiek z osadzonych miał kłopoty, robiłem, co mogłem, by mu pomóc. Powiedziałem współwięźniom: „Jestem jednym z wierzących w Boga. Bóg wymaga od nas, byśmy posiadali człowieczeństwo. Mimo że jesteśmy w więzieniu, dopóki żyjemy, dopóty musimy urzeczywistniać człowieczeństwo”. Gdy to powiedziałem, osadzeni w bloku śmierci przestali znęcać się nad nowymi więźniami. Sama nazwa „cela numer siedem” budziła niegdyś przerażenie w sercach osadzonych, ale teraz, za mojej kadencji, stała się celą cywilizowaną. Wszyscy więźniowie mówili: „Ci ludzie z Kościoła Boga Wszechmogącego są w porządku. Jeśli kiedykolwiek sąd wyjdziemy, z pewnością zaczniemy wierzyć w Boga Wszechmogącego!”. Moje doświadczenie w areszcie przypomniało mi historię Józefa. Gdy był uwięziony w Egipcie, Bóg był z nim, obdarzał go łaską i wszystko szło po myśli Józefa. Podczas swojej odsiadki działałem wyłącznie zgodnie z wymogami Boga i podporządkowałem się Jego zrządzeniom i planowym działaniom. Bóg był więc ze mną i na każdym kroku pozwalał mi uniknąć nieszczęścia. Z głębi serca dziękowałem Bogu za łaskę, jaką mnie obdarzył! Później, bez cienia dowodów, rząd KPCh sfabrykował zarzuty i skazał mnie na trzy lata więzienia bez możliwości wcześniejszego zwolnienia. Więzienie opuściłem dopiero w 2009 roku. Gdy mnie zwolniono, wciąż znajdowałem się pod ścisłą obserwacją lokalnej policji i musiałem być na każde jej zawołanie. Każdy mój ruch był kontrolowany przez rząd KPCh, więc byłem pozbawiony jakiejkolwiek osobistej wolności. Musiałem uciec z rodzinnej miejscowości i wypełniać swoje obowiązki gdzie indziej. Co więcej, ponieważ byłem wierzący, rząd KPCh odmówił rozpatrzenia wniosków meldunkowych mojej rodziny (wnioski moich dwóch synów nie zostały rozpatrzone po dziś dzień). Dzięki temu jeszcze wyraźniej zrozumiałem, że życie pod rządami KPCh to piekło na ziemi. Nigdy, ale to przenigdy nie zapomnę okrutnych tortur, jakie zadał mi rząd KPCh. Gardzę nim całym sobą i wolałbym raczej umrzeć, niż tkwić w jego niewoli. Całkowicie się go wyrzekam! Opisane powyżej doświadczenie pozwoliło mi o wiele lepiej zrozumieć Boga. Byłem świadkiem Jego mądrości i wszechmocy oraz istoty Jego dobroci. Przekonałem się też, że bez względu na to, jak bardzo demoniczny rząd KPCh prześladuje wybranych ludzi Boga, wciąż znajduje się w służbie Bożego dzieła i jest dla Boga tylko narzędziem kontrastu. Rząd KPCh jest i zawsze będzie pokonanym wrogiem Boga. W chwilach rozpaczy cudowna Boża opieka ocaliła mnie tyle razy, pozwalając mi uwolnić się ze szponów szatana i odzyskać życie, gdy byłem na krawędzi śmierci; tyle razy Boże słowa przynosiły mi pociechę i ożywiały mnie, stawały się moją podporą i oparciem, gdy byłem najsłabszy, pozwalając mi przekroczyć ograniczenia ciała i wyrwać się z objęć śmierci; tyle razy, gdy byłem już u kresu sił, życiodajna moc Boga dawała mi wsparcie i siłę, by żyć dalej. Jest dokładnie tak, jak mówią słowa Boga: „Siła życiowa Boga potrafi pokonać każdą moc, a ponadto przewyższa każdą moc. Jego życie jest wieczne, Jego moc nadzwyczajna, a Jego siły życiowej nie może pokonać żadne stworzenie ani wroga siła. Siła życiowa Boga istnieje i jaśnieje blaskiem, bez względu na czas i miejsce. Niebo i ziemia mogą podlegać wielkim zmianom, ale życie Boże pozostaje niezmienne. Wszystko przemija, ale życie Boże wciąż trwa, bo Bóg jest źródłem istnienia wszystkich rzeczy i korzeniem ich istnienia” („Tylko Chrystus dni ostatecznych może dać człowiekowi drogę wiecznego życia” w księdze „Słowo ukazuje się w ciele”). Wszelka chwała niech będzie wszechmogącemu, prawdziwemu Bogu!

Bóg pragnie dokonać czegoś w moim życiu. Chce mnie przekształcić. „Bo tych, których przedtem znał, przeznaczył właśnie, aby się stali podobni do obrazu Syna jego, a On żeby był pierworodnym pośród wielu braci”. (List do Rzymian 8,29). I On naprawdę potrafi tego dokonać.

Żeby je zauważyć trzeba zdjąć sandały i stanąć przed Bogiem takim, jakim jesteś. Bez ubarwiania, kolorowania, nakładania makijażu duchowego czy psychicznego, bez masek i ozdóbek. Jak to zrobić? Podpowiada Grzegorz Ginter SJ. MODLITWA: czas 20 minut Tekst: Wj 3, 1-12 Spotkanie Mojżesza z Bogiem Gdy Mojżesz pasał owce swego teścia, Jetry, kapłana Madianitów, zaprowadził [pewnego razu] owce w głąb pustyni i przyszedł do góry Bożej Horeb. Wtedy ukazał mu się Anioł Pański w płomieniu ognia, ze środka krzewu. [Mojżesz] widział, jak krzew płonął ogniem, a nie spłonął od niego. Wtedy Mojżesz powiedział do siebie: «Podejdę, żeby się przyjrzeć temu niezwykłemu zjawisku. Dlaczego krzew się nie spala?» Gdy zaś Pan ujrzał, że [Mojżesz] podchodził, żeby się przyjrzeć, zawołał niego ze środka krzewu: «Mojżeszu, Mojżeszu!» On zaś odpowiedział: «Oto jestem». Rzekł mu [Bóg]: «Nie zbliżaj się tu! Zdejm sandały z nóg, gdyż miejsce, na którym stoisz, jest ziemią świętą». Powiedział jeszcze Pan: «Jestem Bogiem ojca twego, Bogiem Abrahama, Bogiem Izaaka i Bogiem Jakuba». Mojżesz zasłonił twarz, bał się bowiem zwrócić oczy na Boga. Pan mówił: «Dosyć napatrzyłem się na udrękę ludu mego w Egipcie i nasłuchałem się narzekań jego na ciemiężców, znam więc jego uciemiężenie. Zstąpiłem, aby go wyrwać z ręki Egiptu i wyprowadzić z tej ziemi do ziemi żyznej i przestronnej, do ziemi, która opływa w mleko i miód, na miejsce Kananejczyka, Chetyty, Amoryty, Peryzzyty, Chiwwity i Jebusyty. Teraz oto doszło wołanie Izraelitów do Mnie, bo też naocznie przekonałem się o cierpieniach, jakie im zadają Egipcjanie. Idź przeto teraz, oto posyłam cię do faraona, i wyprowadź mój lud, Izraelitów, z Egiptu». A Mojżesz odrzekł Bogu: «Kimże jestem, bym miał iść do faraona i wyprowadzić Izraelitów z Egiptu?» A On powiedział: «Ja będę z tobą. Znakiem zaś dla ciebie, że Ja cię posłałem, będzie to, że po wyprowadzeniu tego ludu z Egiptu oddacie cześć Bogu na tej górze». Początek modlitwy Na początku modlitwy zrób znak krzyża i poproś Boga o łaskę, by wszystkie Twoje intencje, czyny i działania (myśli, pragnienia), były w sposób czysty uporządkowane i skierowane ku Niemu, czyli ku Miłości. Wyobraź sobie tę scenę Przeczytaj jeszcze raz dzisiejszy tekst i wyobraź sobie tę scenę. Zobacz Mojżesz, który widząc osobliwe zjawisko płonącego krzewu, zbliża się do niego. Wsłuchaj się w słowa, które padają z krzewu. Zobacz, co robi Mojżesz i jak odpowiada Temu, który do niego przemawia. Poproś o konkretną łaskę Poproś teraz o konkretną łaskę tej modlitwy: o pozwolenie Bogu na przemianę swojego serca z kamiennego w serce z ciała. Ziemia święta w twoim życiu Mojżesz jest już doświadczonym człowiekiem, ma ustabilizowane życie i właśnie jest w pracy. Pasie owce swego teścia. Spotyka go coś, czego się nie spodziewał. Słyszymy, że ukazał mu się Anioł Pański w płonącym krzewie, który palił się, ale nie spalał. Ogień bardzo często występuje w Biblii jako "miejsce" objawiania się Boga, ma bowiem naturę tajemniczą. I wobec tego znaku głos z krzewu mówi do Mojżesza, by zdjął sandały, bo ziemia, na której stoi, jest święta. Czy chodzi tu o ten kawałek pustyni czy góry? O ten konkretny? Każde spotkanie z Bogiem jest ziemią świętą. Kiedy stajesz do modlitwy - jest ziemia święta. Kiedy stajesz przed drugim człowiekiem - jest ziemia święta. Tak, tutaj też. Wszak Jezus sam powiedział, że cokolwiek uczynisz dla jednego z tych najmniejszych, Jemu uczynisz. Bóg utożsamia się z naszymi bliźnimi. Czy uświadamiasz sobie, w ilu sytuacjach dziennie stajesz na ziemi świętej? Jakie to niesie konsekwencje? Trzeba zdjąć sandały. Domyślasz się, że chodzi o pewien znak. Stanąć boso wobec Tajemnicy. Bosa stopa jest odsłonięta, więc bardziej narażona na niebezpieczeństwo skaleczenia, zranienia. Odsłonięta ukazuje swoje niedoskonałości, a nawet brud. Zdjąć sandały z nóg oznacza stanąć przed Bogiem takim, jakim jestem, bez ubarwiania, kolorowania, nakładania makijażu duchowego czy psychicznego, bez masek i ozdóbek. To stanąć przed Nim w prawdzie, która czasem jest trudna do odsłonięcia. Mówiąc inaczej, chodzi o przyjęcie Boga w świątyni Twego serca, na Twojej ziemi świętej. Bo każde spotkanie z Nim, niezależnie od miejsca, czasu, okoliczności - jest ziemią świętą. Tam Bóg do Ciebie przemawia, tam potwierdza Twoje istnienie i swoją miłość ku Tobie, tam wreszcie daje Ci misje, kierunek i cel Twojego życia. Zaprasza Cię też, by nieustannie był/a w Jego sercu, w świątyni Boga. Czy odczuwasz w sobie takie pragnienie? Czy pozwolisz, by stało się to w Twoim życiu? Na koniec modlitwy porozmawiaj o tym wszystkim z Jezusem i wypowiedz przed Nim to, co teraz czujesz lub decyzje, które podejmujesz. Nie umiałam modlić się tym psalmem. Refleksja na dzień pierwszy >> Bóg mówi o tobie moje upodobanie. Rozważanie na dzień pierwszy >> Już jutro o na znajdziecie refleksję Mai Moller na drugi dzień rekolekcji bez wychodzenia z domu - "Od Serca do serca"

Ten próg miłości ojcowskiej przekroczy Bóg Ojciec w ofierze swego Jednorodzonego Syna. Po drugie, w Jezusie miłość Boża jest konkretna. Człowiek domaga się znaków, dowodów miłości, by uwierzyć, zawierzyć miłości drugiej osoby. Jezus nie jest dowodem Bożej miłości – On jest samą miłością Boga do człowieka i do świata.
Wstałem z wersalki i poszedłem do kuchni, aby poszukać sznurka, paska, może odkręcić gaz, wiedziałem, że nie chcę żyć. Było około godz. 23. W drodze z pokoju do kuchni zrobiłem kilka kroków. I nagle… Urodziłem się w rodzinie uważanej za katolicką. Otrzymałem wszystkie sakramenty. Od dzieciństwa Bóg był mi przedstawiany jako sędzia, który karze za nasze złe uczynki a za dobre wynagradza. Budził we mnie bardziej lęk aniżeli miłość, bo nigdy od Niego nic dobrego nie dostałem (tak mi się wtenczas wydawało), a życie moje nie było szczęśliwe. Raczej zawsze próbowałem się przed Nim chować, a nie Go szukać. Często bałem się Go spotkać, aby przypadkiem czegoś mi nie kazał, albo czegoś nie zabronił. Bo wiadomo - jak mi coś będzie kazał, to będzie się wiązało z jakimś wyrzeczeniem, dyskomfortem, to raczej pogorszy mi się w życiu, a nie polepszy. Odkąd pamiętam, mój ojciec nadużywał alkoholu. Często z tego powodu wybuchały w domu kłótnie, awantury. Będąc w wieku około 5 lat przyglądałem się rodzinom moich rówieśników z tak zwanych „normalnych” rodzin i zapragnąłem mieć właśnie taką kochającą się rodzinę. Babcia mówiła mi, że Bóg może spełniać nasze prośby, więc prosiłem Go sercem dziecka, aby ojciec przestał pić, aby nie było kłótni w domu, aby tata był ze mną, abym był kochanym dzieckiem. Niestety, po paru moich modlitwach zobaczyłem, że nic się nie zmienia moja sytuacja w rodzinie, ojciec jak pił tak pije, bieda jak była tak i jest itd. Wniosek przyszedł szybko (...). Bóg mnie nie słucha. Bóg nie spełnia próśb. Bóg się mną nie interesuje, Bogu też na mnie nie zależy. Bóg jeśli jest, to mało Go obchodzę. Muszę sobie radzić w życiu sam i nikogo nie potrzebuję. Sakramenty Komunii świętej oraz bierzmowania przyjąłem bez wiary, bez wewnętrznej potrzeby oraz wiedzy, o co tak naprawdę w przyjmowaniu sakramentów chodzi. Inni je przyjmowali, to ja też, właśnie żeby nie być innym. Lecz moje serce wcale do Boga się nie zbliżyło a przynajmniej tego nie odczułem i zdanie o Nim pozostało podobne jak w dzieciństwie. Jeśli chodziłem do kościoła, to pod przymusem ze strony katechety, mamy, nakazu, bojaźni przed karą Bożą, a nie z własnego wyboru. W kościele czasem byłem (dla tradycji), ale na Mszy świętej raczej myślami, duchowo, nieobecny. Sąsiedzi uważali nas za katolicką rodzinę. Tak mijały lata bez Boga, bez spowiedzi. Ożeniłem się mamy dwójkę dzieci. Pracując zawodowo, układało się nam wspaniale, ale do czasu. Spotkałem kiedyś człowieka z innej kultury, który zapytał mnie, czy wierzę w Jezusa i czy jestem katolikiem. Trochę zaskoczony pytaniem, trochę przestraszony, na dwa pytania odpowiedziałem negatywnie (czyt. zaparłem się Boga). Po chwili pomyślałem: „ale ze mnie żenada” - nawet nie przyznałem się, że jestem ochrzczony, po Komunii, bierzmowany, ślub kościelny. I od tej chwili, od tamtego momentu, z perspektywy czasu dostrzegam, że Jezus wziął się za robotę. Wspaniałą pracę, którą miałem od kilku lat (czyt. dobrze płatną i nie męczącą), straciłem w chwilę (podczas nieobecności urlopowej). W gospodarstwie domowym zaczęło nam brakować pieniędzy, aby żyć na dotychczasowym poziomie, więc zaciągnąłem ogromny kredyt, którego nie mogliśmy spłacić. Po czasie pieniądze się skończyły. Nie widziałem wyjścia z sytuacji, nawet małego światełka. Pewnego wieczoru kupiłem alkohol, aby się upić. Miałem nadzieję, że smutki może staną się lżejsze do zniesienia. W domu byłem wtedy sam. Po upiciu się, myśli w mojej głowie stały się koszmarnie złe (ktoś „mi myślał”, czyt. zły duch). Zły zaczął mi przypominać wszystkie tragiczne momenty w moim życiu. Jakby patykiem rozdrapywał zagojone, zapomniane rany. Przypominał sytuacje z mojego życia, aby pokazać, jaki jestem do niczego, niekochany, wyśmiewany, nie potrafiący wyżywić rodziny, niechciany, nic dobrze nie potrafiący zrobić, bez talentów, jedno wielkie dno, nie zasługujące na czyjąkolwiek miłość lub szacunek. I ja w głębi serca przyznawałem temu rację. Powodowało to ogromny ból, ból mojej duszy, taki ból, że jedyną ucieczką od niego wydawała się śmierć, a właściwie pewność, że śmierć to najlepsze rozwiązanie. Zacząłem robić wyrzuty Bogu bez nadziei, że mi odpowie: - Dlaczego moje życie jest takie popaprane? Nie takie, jak mają inni, nie takie, jakbym chciał? Nie było odpowiedzi. Po około godzinie takich rozmyślań i płaczu byłem zdecydowany. Wstałem z wersalki i poszedłem do kuchni, aby poszukać sznurka, paska, może odkręcić gaz, wiedziałem, że nie chcę żyć. Było około godz. 23. W drodze z pokoju do kuchni zrobiłem kilka kroków. I nagle… Wszechogarniający Pokój… /jest mi tak bezpiecznie, niczego się nie boję/ Potężny ocean Miłości, ogarniający duszę moją i wlewający się do niej. Światłość niepojęta, wszędzie, biała, tak ogromna, że powinna razić, a nie razi, parzyć, a nie jest mi wcale gorąco. Jest mi tak dobrze. W życiu nie było mi tak dobrze. Wiedziałem już. Moja dusza wiedziała (mimo, że byłem przed sekundą pijany, dusza moja była trzeźwa). To Ty jesteś, Jezu (stwierdzenie ze zdziwieniem). Istniejesz naprawdę (pewność, radość). Myślałem, że Ciebie nie ma, może żyłeś kiedyś, ale nie dziś. Nie wierzyłem w Twoje istnienie tu i teraz, wiesz przecież. Już dusza moja wie i pragnie poznawać Ciebie w każdej sekundzie więcej i więcej, chcę o Tobie wiedzieć jak najwięcej, być jak najbliżej Ciebie, w Tobie, poznawać Ciebie. Tu padły słowa, których nie zapomnę do końca życia i jeszcze dłużej. Jezus (słowa): Kocham Cię (ciepły męski spokojny głos). Wielka fala miłości. Poznałem ogrom miłości Boga do mnie. Miłość zalała całą moją duszę. Rozpłakałem się. Łzy nie chcą przestać płynąć, wylewają się ze mnie strumieniami (to nie był zwykły płacz, ale rzeki łez). Jezus dał mi zobaczyć swoją duszę. - Widzę, stojąc przed Tobą, Jezu, jak nędzna jest dusza moja, mała, czarna, skulona, jakby mokra, spleśniała, cuchnąca szmata, którą nawet dotknąć przez rękawiczkę bym się brzydził - powiedziałem. Zapytałem: - Mnie? Za co mnie możesz kochać? Nędzny, marny jestem, Ty wiesz, jaki jestem. Nie jestem godzien Twojej jestem godzien kochania. Poczułem uderzenie - strumień miłości bezinteresownej, pełnej akceptacji, bezwarunkowej, za nic, od zawsze i na zawsze. Zobaczyłem małe nierozerwalne strumienie (miłości, opieki) wychodzące ze światła Jezusa do każdego człowieka i poczułem, że Bóg sam opiekuje się każdym człowiekiem i każdego bezgranicznie zna i kocha. Po odczuciu bezwarunkowej wielkiej miłości, moje nastawienie do mojej osoby się zmieniło. - Skoro jesteś i mnie kochasz tak wielką miłością i jest mi tak dobrze z Tobą... to ja już nie chcę sam, sobie odbierać życia, nie ma już we mnie takiej woli (jakby nigdy nie było), ale chcę być z Tobą na zawsze, zawsze przy Tobie, zabierz mnie ze sobą. Już wiedziałem, że On jest, jest Miłością i najlepiej przecież się zajmie moją rodziną, nie odczuwałem żadnego lęku, żalu, że zostawię bliskich na ziemi. Wręcz przeciwnie, cieszyłem się, że Bóg się o nich zatroszczy w najlepszy dla nich sposób. Była chęć odejścia, ale motyw był już inny, nie chciałem odchodzić z tego świata, bo mi tak źle, ale chciałem odejść, bo jest mi tak dobrze z Jezusem. A może nie tyle odejść z tego świata, co wrócić do Ojca, do domu. Bo tam jest mój dom, moje miejsce. Nie jestem z tego świata. Jezus (myśl do mojej duszy. Z Bogiem można rozmawiać bez słów): - Znajdziesz mnie w Kościele i w Moim Słowie, nie zostawię Cię sierotą, jestem zawsze przy tobie. Teraz wiesz, że Ja jestem zawsze przy tobie i zawsze cię kochałem, kocham i będę kochał. - Ale w kościele mam Cię szukać? - zapytałem. - Ci księża są tacy... no wiesz, jacy... nie lubię ich, denerwują mnie, zawiodłem się na nich. Jezus: Choćby wszyscy kapłani na świecie Cię zawiedli, wiedz, że Ja Jestem Najwyższym Kapłanem, a Ja nigdy nie zawodzę. Za kapłanów się módl, bo są ukochanymi duszami Moimi. Wiedz, że mają dwa razy więcej pokus niż Ty. - Panie widzę swoją duszę i wiem jaka jest. Ale stojąc przed Tobą w Oceanie Twojego Pokoju, Miłości i Światła, ja, nędznik, kocham Cię i chcę być z Tobą na wieki. Prowadź mnie do siebie, do wieczności z Tobą. Nie puszczę Ciebie, będę się trzymał… Twojej nogi. Jakbyś chciał pójść gdzieś beze mnie, nie puszczę Cię, choćby cierpienia moje na ziemi były ogromne, muszę być zawsze z Tobą na wieki, muszę, chcę, pragnę. Jezus nie powiedział mi, że mnie nie zabierze, ale dał mi odczuć, jaki będzie mój największy smutek zaraz przed wejściem do nieba. Poczułem, że będzie to smutek powodowany tym, że tak mało istnień ludzkich doprowadziłem do Boga i na tak mało zaistnień ludzi, dzieci, na tym świecie wyraziłem zgodę. Że moja radość nie będzie pełna, jeśli w niebie nie znajdzie się więcej dusz, które mógłbym przyprowadzić do Pana. Radość nie jest pełna, jeśli nie mamy się nią z kim podzielić. Chciałem, aby jak najwięcej dusz cieszyło się ze mną pobytem w niebie. Spotkanie się zakończyło tak nagle, jak się rozpoczęło. Nie wiem, ile trwało, może sekundę, może dwie godziny. Podczas przyjścia Jezusa - wiem, to dziwne - ale nie było czasu. (Po półtora roku urodził mi się syn.) Następnego dnia rano, gdy wyszedłem na ulicę, patrzyłem na twarze ludzi. Próbowałem w ich spojrzeniach dostrzec informacje, że do nich też przyszedł kiedyś Jezus, bo przecież nie jestem wyjątkowy, skoro był i u mnie, to i u nich na pewno też. Miałem przekonanie, że do nich też przychodzi, tylko nie mówią o tym fakcie. Chciałem krzyczeć na ulicy z radości, że Jezus jest. Lecz odwagi mi zabrakło. Wahadełko, które miałem z czasów młodzieńczych, wyrzuciłem do kanału ściekowego, czułem że tam jego miejsce. Zacząłem nosić krzyż na piersi, chodzić do kościoła w niedziele i niekiedy w dni powszednie, szukać Jezusa, szukać rozmowy z Nim, tyle chciałem, żeby mi powiedział, wyjaśnił. Z wielkim strachem poszedłem do spowiedzi, ale była ona bardzo krótka i płytka. O wizycie Jezusa w moim domu i duszy kapłanowi nawet nie wspomniałem. Znowu strach, że uzna mnie za wariata. Wysłuchałem gdzieś w internecie fragmentów „Dzienniczka” Siostry Faustyny. Każdą niedzielną Mszę (przez 4 lata) ofiarowałem za dusze czyśćcowe i prosiłem świętą Faustynę o obecność przy mnie na każdej Mszy Świętej, gdyż bluźnierstwa w mojej głowie i rozproszenia podczas nabożeństw były bardzo silne. Prosiłem dusze czyśćcowe o modlitwę za mnie. Po około 4 latach od opisanych powyżej zdarzeń, podczas Mszy świętej chciałem coś ofiarować Bogu, Jezusowi. Zacząłem szukać w myślach - co ja mam takiego najcenniejszego, cóż bym mógł ofiarować. Pierwsza myśl: nic nie mam. Za chwilę przyszła odpowiedź: Życie. Wolną wolę. Przyszła myśl do mojej głowy ze słowami: Życie chcesz oddać śmieciu? Wolną wolę? Spójrz na świętych, jak oni skończyli, w biedzie, zabici, zagłodzeni w celi, odrzuceni, nie rozumiani przez innych, jeden ukrzyżowany głową w dół. Tego chcesz? Wtedy to właśnie powiedziałem szybko, nie rozmyślając nad złym głosem: - Panie, po ludzku to nic nie mam (sławy, bogactwa, urody, umiejętności, talentu. pobożności), ale to, co mam, to oddaję Tobie (ręce, nogi, oczy, słuch). Niech się dzieje w moim życiu wola Twoja, co chcesz, to rób. Mam umrzeć dziś - dobra. Mam być kaleką - dobra. Mam zwariować albo być uznany za wariata - dobra. Mam być żebrakiem – dobra, zgadzam się na wszystko. Niech się dzieje wola Twoja. Niech Twój plan, nie mój, względem mojej osoby się realizuje, bezwarunkowo. Oczywiście daj, Panie, siłę, abym Twoim planom podołał, nigdy nie zwątpił, z Tobą wszystko mogę. Uświadomiłem sobie, że właściwie pierwszy raz się prawdziwie pomodliłem „bądź wola Twoja (od pojawienia się Jezusa w moim życiu klepałem pacierz rano i wieczorem, nie zastanawiając się, co właściwie mówię). Oddanie życia i woli było jak skok w przepaść. Lęk odczuwałem. Ale wiedziałem, że jak „skoczę”, bez żadnych zabezpieczeń, czyli moich pomysłów na życie, On mnie złapie. On ma dla mnie swój plan, a ja jestem gotów go wypełnić (byle bym tylko był z Nim w niebie). Kilka dni później prosiłem Ducha Świętego o dobrą spowiedź, był czas przed Wielkanocą. Czułem, że dotychczasowe spowiedzi były nijakie, z marszu, na szybko, pobieżne, bez wiary, że w konfesjonale jest Jezus. Chciałem się wyspowiadać z całego życia. Podczas spowiedzi wymieniłem parę grzechów, ale też wyznałem, że zgrzeszyłem, łamiąc wszystkie przykazania Boże (z racji na kilkudziesięcioletnią nierzetelną moją spowiedź, nie byłem w stanie przypomnieć sobie moich wszystkich grzechów), nawet zabiłem, tak zabiłem Boga, Jezusa, swoimi grzechami, moje grzechy przybiły go do krzyża, chcę wrócić do Boga, prosić o wybaczenie. Po rozgrzeszeniu, rozpłakałem się jak wariat. Zaczęło się na dobre. Wychodząc z kościoła zobaczyłem, że coś się zmieniło na świecie. Kocham wszystkich ludzi, kocham siebie, kocham trawę, każdy liść na drzewie był bardziej zielony, kontury kształtów bardziej zarysowane. W każdym z tych liści widziałem dzieło Boga. Chciałem tańczyć, śpiewać, skakać. Biec do ludzi ze słowami: „Jezus mnie i Ciebie kocha”. Nogi stały się lżejsze, jakbym unosił się 10 cm nad ziemią. Przyszedłem do domu i powiedziałem, że Jezus będzie z nami mieszkał. Domownicy pomyśleli, że w głowie mi się pomieszało. W tym dniu przyszło morze łask, o które nawet nie prosiłem: - Uwolnienie od gier komputerowych. Do tej chwili potrafiłem zaniedbywać rodzinę, siedząc przed komputerem. Prosiłem dzieci, aby chowały mi pyty, jak przyjdę z pracy, abym nie grał. Nieraz grałem do 2-3 w nocy. - Uwolnienie od internetu. Kiedyś przeglądałem godzinami strony, nawet te, które mnie nie interesowały. - Dar składania rąk do modlitwy na znak „czyń Panie ze mną co chcesz. Twoja wola niech się dzieje”. Ze smutkiem patrzę, jak mało osób składa ręce podczas Mszy Świętej (także kapłanów), modlę się za nie, aby oddały życie Jezusowi całkowicie i bezwarunkowo. - Wola mówienia prawdy. Chrześcijaństwo przestaje być nudne, nijakie, jeśli zaczniemy mówić prawdę. Spróbujcie, wtedy się dzieje, zły się wścieka, ludzie zaczynają cię obrażać, wyzywać itd. - Uwolnienie od pornografii. - Uwolnienie od chęci posiadania rzeczy. Kupowania. Marzeń o posiadaniu czegoś materialnego. - Niesamowity głód Słowa Bożego. Do dziś trudno przeżyć jeden dzień bez Pisma Świętego i rekolekcji, kazań wysłuchanych w internecie. Bóg zmienił zniewalający internet na służący do wyszukiwania Jego Słowa, nauki Kościoła, żywotów świętych. Otoczyłem się przedmiotami przypominającymi mi o Bogu, aby w roztargnieniu dnia o Nim nie zapominać: obrazki, cytaty z Pisma Świętego, aplikacja z Biblią w telefonie, wyświetlacz z wizerunkiem Jezusa itp. - Tęsknota za Jezusem. Chęć wykonywania każdej czynności z Jezusem. Nawet małej, typu przekopanie ogródka. - Dar częstej spowiedzi. - Przestały mi się podobać piosenki niereligijne. - Dar modlitwy. Modlitwa stała się dziękowaniem, a nie proszeniem. Bóg wie, co mi potrzeba, i to otrzymam. Wystarczy tylko dziękować i Go kochać, prosić o miłosierdzie. Jeśli moja modlitwa jest prosząca, to raczej za innych niż za siebie. - Brak lęku przed śmiercią. A właściwie to ja już do Ciebie, Panie, chcę, chcę bardzo (oczywiście proszę Boga, że zejdę z tego świata to tylko dla nieba). Dał mi raz usłyszeć słowa szatana, a brzmiały one „zniszczę cię świnio” (jak tak o mnie myśli, to chwała Panu, gorzej jakby mnie miał za przyjaciela i kolegę). Kiedyś naliczyłem łask 17, a pewno było dużo więcej, o których istnieniu się niedługo przekonam. Do chwili tej spowiedzi słowo „łaska” było dla mnie niezrozumiałe, martwe, wymyślone przez Kościół. Teraz już wiem, czym jest. Wiem, że jak Jezus daje, to daje to, co potrzeba i zawsze w nadmiarze. Przez kilka dni czułem przeogromną obecność Ducha Świętego, obecność Boga we mnie, do takiego stopnia, że po paru dniach pomyślałem: - Panie, już dość, stonuj miłość do mnie, nie mogę się skupić, pracować, myśleć o niczym innym, jak tylko o Tobie (takie głupie słowa do Boga powiedziałem). Bóg oczywiście z miłości do mnie stonował odczucie Jego bliskości po paru sekundach. A co dziwne, gdy to zrobił, zaraz zacząłem do odczuwania tej miłości tęsknić. Kilka dni później. Wyraźny głos w myślach moich powiedział mi: - Idź, przeproś księdza, z którego się wyśmiewałeś. - Panie, o tym też wiesz? - zapytałem. – Nie, nie pójdę. Wstyd mi jest iść do niego. Przecież on nie wie, że się z niego naśmiewałem i drwiłem. Nie było go przy tym. - Idź, przeproś księdza - kilkakrotnie Pan powiedział. Nie dał mi spokoju. Glos ten słyszałem nawet w łazience. I tam właśnie znowu się zapierałem, że nie pójdę, nie chcę, nie umiem, słaby jestem, wstyd mi iść do prawie nieznajomego księdza i go przepraszać. Jezus bez słów, w myślach w mojej głowie, powiedział: - Jakbyś wiedział, jak mi było wstyd, wisząc na krzyżu. Myślisz, że byłem ubrany? Otóż nie, byłem całkiem nagi. Wstydziłem się, ale zrobiłem to dla Ciebie. Wtedy powiedziałem: - Dobrze, jutro pójdę. Następnego dnia w pracy uporczywa, Boża myśl: „zadzwoń do księdza, sprawdź, czy jest na parafii”. Wzbraniałem się trochę, bo co ja mu powiem, jak zacznę rozmowę? - Zadzwoń do księdza, czy jest na parafii - nie ustawało w mojej głowie Odszukałem numer w internecie. Dzwonię, nikt nie odbiera. - Uff . W myślach powiedziałem: - Sam widzisz, Jezu, chciałeś, dzwoniłem, nikt nie odbiera, zrobiłem co chciałeś. Jezus: - Wsiądź w auto i jedź do niego. Co? W auto? Przecież księdza nie ma na parafii! - Wsiądź w auto i jedź do niego. Z niedowierzaniem w taki upór Jezusa sprawdziłem na mapach w internecie, jak tam trafić i ruszyłem. Jadąc, miałem myśl: zrobię, co mi Jezus mówi, ale przecież pewno i tak księdza nie zastanę i zaraz wrócę, i po kłopocie. Kilkadziesiąt metrów przed domem księdza był kościół. Jezus: - Idź do kościoła. - Ale jak, Panie? Kościół zamknięty, jest 10 rano. - Drzwi są przymknięte, ale naciśnij klamkę. Nacisnąłem, drzwi się otworzyły. Kościół był pusty. Zobaczyłem w głębi modlącego się kapłana, do którego przyjechałem. Modlił się przed obrazem Jezusa Miłosiernego. Uklęknąłem w ostatniej ławce z nadzieją, że ksiądz zaraz skończy się modlić i będę mógł z nim porozmawiać. Prosiłem Maryję o odwagę do rozmowy. Mijały minuty. Spytałem Jezusa: - Jak mam zacząć rozmowę? - Powiedz prawdę, że Ja cię przysłałem. Pomyślałem drwiąco: Tak, powiem na wstępie nieznajomemu księdzu, że rozmawiam z Jezusem, to na pewno mnie wysłucha. A za chwilę pomyślałem, że skoro kapłan modli się do Jezusa, to na pewno Jezus zaraz mu powie, że tu czekam i czym prędzej zakończy modlitwę i do mnie przyjdzie, znając już moją historię. Mijały kolejne dziesiątki minut. - Panie, on tyle się modli, już prawie godzinę, nie mam tyle czasu, chciałeś - dzwoniłem, potem przyjechałem, a teraz czekam, pójdę już sobie, przyjadę kiedy indziej, jak będzie mniej zajęty. Jezus: - Czekasz już prawie godzinę? Ile Ja na Ciebie czekałem? Zrobiło mi się głupio. Wiem, Panie, czekałeś 38 lat. Przepraszam. Czekam dalej. Po około godzinie ksiądz zakończył modlitwy. Podszedłem z uśmiechem i drżeniem do księdza. - Chciałbym z księdzem porozmawiać. - A w jakiej sprawie? - Jezus mnie przysłał - odpowiedziałem radośnie. Nastała niezręczna cisza. Ksiądz mi się bliżej przypatrzył. Na buty, nogi, ubiór. Popatrzył w oczy: - Czy Jezus, to się okaże – odpowiedział. - Jezus, ja wiem, że to On - odparłem z pewnością i trochę obruszony. Oczekiwałem, że gdy tylko ksiądz mnie ujrzy i powiem, że przychodzę z polecenia Pana, rozłoży ręce i będzie zachwycony moją osobą, i że kto to do niego nie przyszedł, gość, do którego mówi sam Jezus i w ogóle chwała mi. Ksiądz powiedział, że skoro Jezus, to on zobaczy w kalendarzu, kiedy ma wolny termin na rozmowę, a że kalendarz ma w domu, więc poszliśmy razem. Dopadło mnie kolejne rozczarowanie i wyrzuty, w myślach sobie powtarzałem: - Jak to? To ja przyjeżdżam, dzwonię, czekam na niego godzinę, a on sprawdzi w kalendarzu? Ksiądz ustalił termin spotkania: za tydzień. Gdy przyszedł termin spotkania, pojechałem już bez lęku czy niechęci. Opowiedziałem mu moją historię. A gdy chciałem go prosić o przebaczenie za obmawianie go, jeszcze nie skończyłem zdania, a on już kiwnął głową, że wybacza. Poprosił mnie, abym wstąpił do jakiejś wspólnoty, bo sam sobie ze swoimi przeżyciami mogę nie poradzić, muszę być blisko innych katolików, księży. Na koniec rozmowy zaproponował, abym zabrał z kościoła wizytówkę strony o spotkaniach ewangelizacyjnych. W drodze powrotnej tak uczyniłem, wrzuciłem do auta, choć chęci udawania się na rekolekcje wtedy nie posiadałem. Po kilku dniach Pan kazał zapisać się na rekolekcje. Zapisałem się, bo już wiedziałem, że i tak nie da mi spokoju (za co dziś dziękuję Bogu). Było cudownie. Adoracja, Eucharystia, spoczynek w Duchu Świętym, oczyszczający śmiech, dar języków, dziękczynienie. Kościół katolicki stał się dla mnie żywym kościołem, w którym zawsze obecny jest Bóg z Jego darami. Jeśli myślicie, że przez moje doświadczenia Boga przestałem grzeszyć, to się mylicie. Może grzechów jest trochę mniej, ale jak się trafią, nie czekam ze spowiedzią, nie staram się na nie patrzeć i rozpamiętywać, pewnie będę grzeszył do końca życia. Teraz, jak mam zgrzeszyć, widzę Jego ogromną miłość do mnie i właśnie dlatego, że mnie tak kocha, to ja nie chcę grzeszyć. Mam dla kogo nie grzeszyć. Ważne jest dla mnie teraz to, że kocham Jezusa. Jestem grzesznikiem, ale dla Jezusa chcę zrobić wszystko, chcę być z Nim na wieki w niebie, On tak nas kocha. Jeśli upadnę, prędko pójdę do konfesjonału z prośbą: Ojcze przepraszam, chcę wrócić, wybacz, chce się poprawić. Wiem, że jest to dopiero początek drogi. Ale drogi najpiękniejszej na świecie, bo wiem - gdziekolwiek bym nie poszedł, cokolwiek bym nie zrobił, JEZUS zawsze będzie mnie kochał miłością bezgraniczną. Jezus daje też czasem poczuć mi, że jest ze mną, są to chwile szczególnie radosne. Ostatnio wieczorem słuchałem kazań (aplikacja w telefonie). Rano alarm ustawiony w komórce budzi mnie do pracy. Budzę się rano, zaspany, a tu zaskoczenie, gdy przy wyłączaniu alarmu w telefonie włączyło się kazanie i padły tylko te słowa: - Ty jesteś mój syn umiłowany. Szczęście wlało się do mojego serca i uśmiech zagościł na mojej twarzy na kolejne dni. Teraz te słowa są ze mną na co dzień (nawet jak robię sobie śniadanie, to mówię: Dzięki Ci, Panie, teraz Twój syn umiłowany będzie jadł kanapkę). Pozwolę sobie na parę rad dla was, kochani. Nie piszę ich dlatego, że jestem mądrzejszy od was, ale po prostu dlatego, że jeśli bym te rady wcześniej usłyszał, na pewno moja droga do Boga byłaby krótsza. Wiem, że do każdej osoby tak Jezus mówi: „Ty jesteś mój syn (córka) umiłowany”. Aby to usłyszeć, trzeba tylko - i aż - oddać swoje życie Jezusowi. Jeśli nie słyszysz Jezusa, Jego głosu, zachęcam, pomódl się krótko: „Panie chcę słyszeć Twój głos”. Jeśli nie czujesz Jego miłości, wydaje Ci się, że Go nie ma, pomódl się krótko: „Panie daj mi poczuć, jak mnie kochasz. Pokaż mi proszę”. Jezus tylko na to czeka, choć na jedną, szczerą, krótką modlitwę. Oczywiście jeśli modlitwa nie zadziała, to kolejny i kolejny dzień módl się tak samo. Pan Jezus nieraz chce sprawdzić, „jak bardzo chcesz”. Jeśli chodzisz do kościoła, bądź w nim naprawdę myślami i duszą, a nie tylko ciałem. Myśl tam tylko o Bogu, nie o sobie (ja też myślałem kiedyś o sobie, co potrzebuję, co mi Bóg mógłby dać, jeśli nie dał, ponawiałem modlitwy na następnej Mszy. Ja byłem najważniejszy nie Bóg). Nieraz kościół jest pełen ludzi, a dla Boga (ze słowami w sercu „bądź wola Twoja”) przyszło może tak naprawdę 5 - 6 osób. Komunia daje życie wieczne w niebie, wszyscy to wiemy. Dlaczego nie chodzisz co niedziela do Komunii? Hmm… Nie traktujmy Boga w naszych modlitwach jak supermarketu, darmowego sklepu, daj mi to, daj mi tamto, nie przekonujmy Boga, że opłaca Mu się coś nam dać. Nie traktujmy Boga jako kogoś trochę mądrzejszego od nas, kogoś, komu trzeba „wyklarować” nasze prośby. Jeśli Bóg jest Twoim Bogiem, zaufaj Mu do końca i oddaj Jemu swoje życie. „Skocz z góry” w nieznaną przepaść (bez zabezpieczających lin i nie myśl, co będzie, jak Go tam nie ma), a On Cię złapie i poprowadzi do siebie. Jeśli masz podjąć jakąś decyzję, a nie wiesz, którą drogę wybrać, nie rozmyślaj, nie analizuj, poproś Ducha Świętego o odpowiedź, a On Cię poprowadzi. Pamiętajmy, że Jezus jest nie tylko w niebie, ale i tu i teraz przy tobie. Poszedł do nieba, ale i jest tu (choć to sytuacja trudna dla mnie do rozumnego wyjaśnienia i nie wyjaśniam jej, tylko przyjmuję, że tak jest). Zastanów się czasem, że BOG JEST CZŁOWIEKIEM. Od jakiegoś czasu Jezus chce, abym dawał świadectwo (oczywiście też się opierałem, że nie potrafię, nie chcę, nie umiem) i że moje doświadczenie Boga nie zostało dane tylko dla mnie, opisałem je dla wszystkich, jak kazał Pan. Na pewno to nie koniec mojej drogi świadczenia o Jezusie, bo wiem, że Pan chce, abym wychwalał, głosił Jego miłość więcej i więcej. Kiedyś przepraszałem Jezusa, że rozmawiam z Nim jak z kolegą, tatą, przyjacielem, myślałem, że to niestosowne, bo Bóg jest przecież wielki, potężny, a ja, mały człowiek, zadaję Jemu jeszcze pytania. Poczułem Jego uśmiech i że taka właśnie powinna być teraz moja relacja. Na wszystkie nurtujące mnie pytania dostałem odpowiedź. Pytajcie Pana, a wam też odpowie. Masz kłopoty z ojcem, matką? Zapytaj np.: „Panie, powiedz mi, dlaczego mój ojciec taki jest?”. Kłopoty ze zdrowiem? Powiedz: „Panie, proszę, dlaczego tak jest?” i w ciszy wysłuchaj odpowiedzi. Bo kogo masz pytać, jak nie kochającego Boga, który się o ciebie troszczy!!! Z całego serca Bogu zaufaj, nie polegaj na swoim rozsądku (Księga Przysłów 3,5) Wszystkie opisane wydarzenia są prawdziwe. Z Panem Bogiem, Krzysztof, Syn umiłowany :)
Książkę Nie przyszedł do mnie anioł można u nas kupić już za 39,99 zł. Zapewniamy też łatwość i przejrzystość w dokonywaniu zakupów. Wszystkie ceny produktów są wyraźnie wyświetlane na naszej stronie, a każdy produkt jest opisany w pełni i zawiera informacje na temat specyfikacji i cech produktu.
Być może zadawałeś już sobie kiedyś takie pytania, jak te zamieszczone poniżej. Ten artykuł pokaże ci, jak mógłbyś znaleźć na nie odpowiedź w swojej Biblii. Świadkowie Jehowy z przyjemnością ci w tym pomogą. 1. Co wiadomo o życiu Jezusa, zanim Bóg posłał go na ziemię? Jezus, zanim urodził się w Betlejem, żył w niebie jako istota duchowa. Był pierwszym stworzeniem Bożym. Tylko on został powołany do istnienia bezpośrednio przez Boga i dlatego słusznie jest nazywany Jego jednorodzonym Synem. W niebie często przekazywał innym stworzeniom informacje od Boga, nic więc dziwnego, że Biblia nazywa go Słowem. Poza tym był Bożym pomocnikiem i brał udział w stwarzaniu (Jana 1:2, 3, 14). Na przykład Bóg posłużył się nim do stworzenia ludzi. Nim jednak do tego doszło, Jezus spędził u boku Ojca niezliczone wieki. Przeczytaj Micheasza 5:2 i Jana 17:5. 2. W jaki sposób Bóg posłał swego Syna na ziemię? Za pomocą swojego świętego ducha Jehowa Bóg przeniósł życie Jezusa z nieba do łona Marii. Tak więc Jezus nie miał człowieczego ojca. Gdy się urodził, aniołowie obwieścili to pasterzom, którzy nocowali ze stadami na polach (Łukasza 2:8-12). A zatem Jezus nie przyszedł na świat w środku zimy, lecz przypuszczalnie na początku października, kiedy było jeszcze stosunkowo ciepło. Jakiś czas później Maria z Józefem wrócili do Nazaretu, gdzie wcześniej mieszkali, i właśnie tam Jezus się wychowywał. Józef dobrze troszczył się o swojego przybranego syna. Przeczytaj Mateusza 1:18-23. W wieku około 30 lat Jezus został ochrzczony i wtedy Bóg publicznie oznajmił, że jest on Jego Synem. Odtąd Jezus zaczął realizować zadanie zlecone mu przez Boga. Przeczytaj Mateusza 3:16, 17. 3. Dlaczego Bóg posłał Jezusa na ziemię? Bóg przysłał tu Jezusa, żeby uczył ludzi prawdy. Jezus głosił o Królestwie Bożym — niebiańskim rządzie, który zaprowadzi pokój na całej ziemi, oraz o wspaniałej nadziei na życie wieczne (Jana 4:14; 18:36, 37). Udzielił również wielu wskazówek, w jaki sposób można osiągnąć prawdziwe szczęście (Mateusza 5:3; 6:19-21). Uczył nie tylko słowem, ale też czynem. Na przykład pokazywał, jak wykonywać wolę Bożą nawet w niesprzyjających okolicznościach. Kiedy go źle traktowano, nie odpłacał tym samym. Przeczytaj 1 Piotra 2:21-24. Jezus uczył swoich naśladowców ofiarnej miłości. Chociaż w niebie zajmował u boku Ojca szczególną pozycję, to jednak pokornie i posłusznie przyszedł na ziemię i żył wśród ludzi. Nikt nie mógłby nam pozostawić lepszego wzoru miłości. Przeczytaj Jana 15:12, 13 i Filipian 2:5-8. 4. Co dała śmierć Jezusa? Jezus przyszedł na ziemię również po to, żeby umrzeć za nasze grzechy (Jana 3:16). Wszyscy jesteśmy niedoskonali i grzeszni i dlatego chorujemy i umieramy. W przeciwieństwie do nas pierwszy człowiek, Adam, był doskonały. Nie obciążał go grzech, więc nigdy nie chorował i nie musiał umrzeć. Ale ponieważ zbuntował się przeciw Bogu, utracił doskonałość. My z kolei odziedziczyliśmy po nim grzeszny stan, a co za tym idzie — śmierć. Przeczytaj Rzymian 5:12; 6:23. Jako doskonały człowiek, Jezus nie umarł za własne grzechy, lecz za nasze. Dzięki temu, że oddał życie, możemy zaskarbić sobie uznanie Boże i mieć nadzieję na bezkresną przyszłość. Przeczytaj 1 Piotra 3:18.

Pomimo całego bogactwa naszej przyjaźni, tego, co do niej wnosimy i jak się tym wzajemnie obdarowujemy, wszyscy musimy się zgodzić na to, że „wchodząc w świat szerszy niż nasze więzy krwi, staramy się nawiązać przyjaźnie bez skazy, lecz te zapoczątkowane dobrowolnie przez obie strony związki, jak wszystkie więzi, przyniosą

Pytanie Odpowiedź Módl się, szczególnie gdy nie jesteś pewien Bożej woli dla swojego życia. „A jeśli komu z was brak mądrości, niech prosi Boga, który wszystkich obdarza chętnie i bez wypominania, a będzie mu dana” (Jakuba „Zdaj się w milczeniu na Pana i złóż w nim nadzieje” (Psalm Jeśli nie wiesz o co się modlić, zawsze możesz posłużyć się takimi wersetami jak te: „Wskaż mi drogę, którą mam iść, Bo ku tobie podnoszę duszę moją!” (Psalm oraz „Prowadź mnie w prawdzie swojej i nauczaj mnie” (Psalm Głównym sposobem w jaki Bóg przekazuje nam swoje polecenia jest jego Słowo. „Całe Pismo przez Boga jest natchnione i pożyteczne do nauki, do wykrywania błędów, do poprawy, do wychowywania w sprawiedliwości” (2 Tymoteusza Jeśli Pismo Święte nakazuje, byśmy coś czynili, to nie powinniśmy się wstrzymywać czy zastanawiać nad tym, czy rzeczywiście jest to Bożą wolą dla nas. On tak bardzo się o nas troszczy, że dał nam zrozumiały przewodnik po życiu- Biblię. „Słowo twoje jest pochodnią nogom moim i światłością ścieżkom moim” (Psalm „Zakon Pana jest doskonały, pokrzepia duszę. Świadectwo Pana jest wierne, uczy prostaczka mądrości” (Psalm „Jak zachowa młodzieniec w czystości życie swoje? Gdy przestrzegać będzie słów twoich” (Psalm Podobnie też, Bóg nigdy nie zaprzecza sobie, zatem nigdy nie poprosi cię o zrobienie czegoś, co będzie sprzeczne z Pismem Świętym. Nigdy nie poprosi cię, abyś zgrzeszył. Nigdy nie poprosi cię, abyś zrobił coś, czego nie zrobiłby Jezus Chrystus. Powinniśmy zanurzać się w Biblii, aby dokładnie wiedzieć jakie są Boże standardy. „Niechaj nie oddala się księga tego zakonu od twoich ust, ale rozmyślaj o niej we dnie i w nocy, aby ściśle czynić wszystko, co w niej jest napisane…” (Księga Jozuego Chrześcijanie zapieczętowani są Duchem Świętym, aby rozróżniać co jest, a co nie jest Bożą wolą dla ich życia. „Duch Prawdy wprowadzi was we wszelką prawdę…” (Ew. Jana Czasem Duch będzie przekonywał nas w naszym sumieniu, czy nie podejmujemy złej decyzji, czy też ucichnie i zachęci nas, gdy będziemy skłaniali się ku dobrej decyzji. Mimo, iż jego ingerencja nie jest tak mocno zauważalna, możemy mieć pewność, że On zawsze nad wszystkim czuwa. Czasem Bóg poprowadzi jakąś sytuację, a my nawet nie zdamy sobie sprawy z tego, że On coś uczynił „I Pan będzie ciebie stale prowadził…” (Księga Izajasza Bóg powołuje Ciebie, abyś zaufał mu i doświadczył zachęcenia poprzez jego obecność przy tobie. „Czy nie przykazałem ci: Bądź mocny i mężny? Nie bój się i nie lękaj się, bo Pan, Bóg twój, będzie z tobą wszędzie, dokądkolwiek pójdziesz” (Księga Jozuego I pamiętaj, „Wszelką troskę swoją złóżcie na niego, gdyż On ma o was staranie” (1 Piotra „Zaufaj Panu z całego swojego serca i nie polegaj na własnym rozumie! Pamiętaj o nim na wszystkich swoich drogach, a On prostować będzie twoje ścieżki” (Księga Przypowieści Salomona Z pewnością nie powinniśmy się spodziewać głosów od Boga. Obecnie panuje taki trend, w którym ludzie dążą do usłyszenia „głosu Pana”, dodatkowego względem tego, co już przekazał On w Biblii. „Pan mi powiedział…” stało się mantrą dla chrześcijaństwa skoncentrowanego na doświadczeniach. Niestety, to co „mówi” jednej osobie często jest sprzeczne z tym, co „mówi” innej osobie, a to dodatkowe, pozabiblijne objawienie utwierdza zróżnicowanie, dzieląc po kolei kościoły, gdy doświadczenie jednej osoby ma pierwszeństwo nad doświadczeniem innej osoby. W efekcie czego nastaje chaos, przynosząc korzyść jedynie szatanowi, który uwielbia zasiewać zamęt pośród wierzących. Powinniśmy brać apostoła Piotra za przykład w tych kwestiach. Mimo niezwykłego doświadczenia na Górze Przemienienia, kiedy ujrzał Chrystusa w chwale rozmawiającego z Mojżeszem i Eliaszem, Piotr nie powoływał się na to wydarzenie, ale podkreślał, że „Mamy więc słowo prorockie jeszcze bardziej potwierdzone, a wy dobrze czynicie, trzymając się go niczym pochodni, świecącej w ciemnym miejscu…” (2 Piotra English Powrót na polską stronę główną Skąd mogę wiedzieć, kiedy Bóg mówi do mnie bym coś zrobił?

9VPJ.
  • mnt8i6ye4k.pages.dev/100
  • mnt8i6ye4k.pages.dev/163
  • mnt8i6ye4k.pages.dev/107
  • mnt8i6ye4k.pages.dev/340
  • mnt8i6ye4k.pages.dev/92
  • mnt8i6ye4k.pages.dev/153
  • mnt8i6ye4k.pages.dev/344
  • mnt8i6ye4k.pages.dev/186
  • mnt8i6ye4k.pages.dev/321
  • jak bóg przyszedł do mnie